środa, 29 sierpnia 2012

2. few years later

Dzięki za wszystkie komentarze i tak miłe przyjęcie :)
No wieeem, że posty nie są długie, ale wygodniej mi pisać krótsze, acz treściwe. Obiecałam już, że się rozkręcę i ten jest minimalnie dłuższy.. chyba. Potem będzie lepiej ;)

*

- Ariana, co ty wyprawiasz!? Nigdy nie znajdziesz dobrej pracy, jak będziesz się tak obijała! Te pieniądze mają być na twoją edukację, a nie na jakieś hałaśliwe wiadra! Nawet ogólniaka nie skończyłaś, co ty sobie wyobrażasz? Co by sobie pomyślał tata.. - krzyczała babcia. I tak codziennie, nie mam spokoju. Już czasami myślę o ucieczce.. o czymkolwiek, co by mnie wyrwało z jej władzy. Ględzi o szkole, o nauce, czyli o rzeczach, które teraz nie mają najmniejszego sensu. Chce, bym została pielęgniarką, każe mi się uczyć biologii. Chce rządzić moim życiem. Oby się nie przeliczyła. Tak nawiasem mówiąc, hałaśliwe wiadra to moja perkusja. Kobieta nie może przeżyć, że mam jakąś pasję, która przypomina mamę, a teraz, kiedy zobaczyła, że w moim pokoju stoją nowiuśkie bębny, dostała szału. Moja pierwsza wersja brzmiała, że są pożyczone i mam je oddać. Uwierzyła, ale tylko na tydzień. Potem zaczęła wypytywać, no i po paru dniach dowiedziała się, że z miastowego muzycznego ktoś kupił perkusję. Popytała jeszcze trochę i wszystko się sypnęło. Oczywiście wyszło na jaw, że pieniądze, które od roku dawała mi na szkołę, korepetycje, książki, ubrania i jedzenie, tak naprawdę szły do pudełka pod moim łóżkiem i zamiast się uczyć, kupiłam za nie perkusję. Musiałam naprawdę nieźle kombinować, żeby się nie dowiedziała, ale i tak wszystko szlag trafił. 
Od śmierci moich rodziców minęło dziesięć lat, a ja niedawno skończyłam siedemnaście. Przez cały ten czas babka nie powiedziała mi o nich ani słowa. Za każdym razem, kiedy pytałam o mamę, mówiła, że po prostu nie wie. Gówno prawda, wiedziała wszystko, tylko problemem było to, że nienawidziła mojej matki jeszcze bardziej niż mnie. To tatuś był jej oczkiem w głowie, jej synusiem, którego ta szmata - czyli moja matka - sprowadziła na złą drogę. Pewnie, że tak, najlepiej zwalić winę na kobietę, która zabiera ci ukochanego synka i mieć w dupie to, że synek chce założyć własną rodzinę i żyć bez upierdliwej matki. Gdyby nie to, że sama węszę i pytam, to nie wiedziałabym nic. Moja matka miała swój zespół.. kiedy się o tym dowiedziałam, to padłam. Poznałam jej koleżanki i to właśnie one powiedziały mi o niej coś więcej niż tylko "szmata, nie warta miłości Barta". Bart to mój ojciec, o nim wiem aż za dużo, ale jak zginął i dlaczego musiałam się dowiedzieć z nielegalnych źródeł. Jakaś chora wojna gangów, akurat w naszym domu. Jakie to piękne. Teraz sama w tym siedzę.. dobrze, że do mnie jeszcze nikt nie przyszedł, bo babka by na zawał padła. A może to jest sposób, żeby jej się pozbyć?
Rok temu poznałam takiego jednego.. obiecał mi, że od kogoś wyciągnie, jaki to był gang, bo ma jakieś specjalne znajomości. Chuja mi powiedział, tyle co sama wiedziałam, ale praca, o której mi powiedział sprawiła, że odechciało mi się dawać mu w mordę. Mianowicie wkręcił mnie do zespołu, który poszukiwał roadies. Nie byli początkujący, nawet można powiedzieć, że już byli rozpoznawalni, ale kiedy zobaczyli mnie z Erniem - tym facetem - to zgodzili się żebym z nimi została. W pierwszą, dwu miesięczną trasę wyjechałam z nimi w poprzednie wakacje, czyli jakieś pięć miesięcy temu. Odbyło się to na zasadzie "wyjazdu z nadzorem kuratora", na który babka się nabrała, bo wcześniej siedziałam za kradzież. Bo to pierwszy raz.. ale uwierzyła, że dostanę wpierdol, na jaki zasługuję i puściła mnie z wrednym uśmiechem na ustach. Oczywiście śmiałam się ja. 
- Dobra, skończy babcia wreszcie! Wychodzę! - przerwałam jej krzykiem.
- A gdzie to droga Ariana się wybiera?
- Daleko stąd. - mruknęłam pod nosem, by nie usłyszała. - Na korki. - powiedziałam głośniej.
- Od kiedy ty na korepetycje chodzisz? - zdumiała się i jakby od niechcenia zasłoniła swoim wielkim dupskiem drzwi. 
- Co, tak też źle? Nie chodzę to się babci nie podoba, a jak sobie coś załatwiłam to znowu coś nie tak?
- Z czego te lekcje? - założyła ręce na piersiach i obdarzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Z biologii. - wymyśliłam na poczekaniu. - Przecież chce babcia żebym została lekarzem, czy czymś, nie? - uniosłam brwi i oparłam się nonszalancko o ścianę. Jak będę chciała wyjść, to wyjdę, a ona na pewno mnie nie powstrzyma.
- Kto ci je daje?
- Książkę babcia pisze? Ktoś tam ze szkoły.. nie ważne! Wychodzę i wrócę późno. - odepchnęłam ją od drzwi i wyszłam na świeże powietrze. Chyba będę musiała wchodzić potem oknem.. 

wtorek, 28 sierpnia 2012

1. voices with nothing to say

Nadal czuję się trochę nieswojo z publikowaniem tych wypocin.. tak, wiem - cykor jestem. Pewnie niedługo mi przejdzie.
Ostrzegam, że odpowiedzialność za całą treść ponosi moja chora głowa, więc nie krzyczeć na mnie. Posty nie będą długie.

*


Ciemność.
Mała dziewczynka siedziała w szafie i nasłuchiwała. Ciche stukanie, rozmowy, czasem krzyki, wreszcie hałas wykopywanych drzwi. Skuliła się i wstrzymała oddech. Tyle razy zostawała sama w domu i nigdy się nie zdarzyło, by ktoś się włamał. - Teraz, gdy tata wreszcie założył drogi alarm, złodzieje weszli do domu! Jak to możliwe? Gdzie w ogóle są rodzice? - pomyślała, a z jej oczu skapnęło parę malutkich łez. Zaraz się jednak opamiętała, bo przecież, jeśli zacznie płakać, szybko ją znajdą. 
- Paskudne morderstwo.. na szczęście już ostatnie z rąk tego chorego gangu.
- Dokładnie.. złapaliśmy skurwieli. Teraz tylko kulki w łeb i do piachu. I jeszcze trzeba się nad nimi troszkę poznęcać, żeby poznali smak śmierci.. - powiedział ktoś mściwym, pełnym obrzydzenia głosem.
- Spokojnie Dawilsh, teraz lepiej o tym nie mówić. - odparł drugi, spokojniejszy głos.
- Jasne, nie mówić. Zabiorą nam ich sprzed nosa, jak się nie będziemy odzywać! 
- Potem będzie na to czas.
- Nie..
- Potem, do cholery, rozumiesz?! - ryknął głos, uciszając Dawilsha. - Zajrzyj lepiej do tej szafy, musimy przeszukać to mieszkanie.
- Dobra, szefie.. - mruknął Dawilsh.
Dziewczynka usłyszała kroki zbliżające się do jej kryjówki i z przerażeniem w oczach zarzuciła na siebie jakieś ubrania. Drzwi uchyliły się, a ziemista twarz starszego mężczyzny ukazała się w szparze. Odsunął on drzwi do końca, uniósł rękę z bronią i celując w sam środek szafy, zaczął wyrzucać ubrania. Nagle pośród nich zobaczył małe nóżki w zielonych rajstopkach.
- Ej, Wilson, chodź no tu.. - powiedział, a towarzysz natychmiast do niego podszedł. - Patrz. - Dawilsh wskazał na wystające nóżki, a potem sięgnął i zdjął dużą kurtkę z głowy dziewczynki. Ta spojrzała na nich, potem na broń i rozpłakała się.
- Nie zabijaj m-mnie, p-proszę. - wyjąkała przez łzy.
- To chyba ich córka.. - Wilson podrapał się po głowie i łagodnym tonem przemówił do dziewczynki. - Ty jesteś Arianka? - pokiwała głową. - Nie jesteśmy źli, nic ci nie zrobimy.. 
Mała popatrzyła na niego wielkimi, zielonymi oczami.
- Gdzie mama?
- Słoneczko.. posłuchaj.. twoja mamusia nie żyje, nie wróci już do ciebie.
- A tatuś?
- Też.. ale nie martw się, twoja babcia zaopiekuje się tobą. - Wilson spojrzał na Dawilsha. - Idź na dół i powiedz pani Mockingbird, żeby przyszła po tą małą. - powiedział, a on od razu wyszedł. - Nie bój się malutka, wszystko będzie dobrze. - powiedział mężczyzna, a potem z wahaniem wyciągnął rękę i pogłaskał małą Ariankę po włosach. Włosach czarnych jak węgiel.