czwartek, 27 lutego 2014

56. walk away

tak bardzo chciałam, by post miał chociaż trochę wspólnego z tą piosenką. mam zbyt miękkie serce.


Po prostu odejdź, będzie ci łatwiej.
Po prostu odejdź, uwolnij mnie z tego piekła.
Po prostu odejdź, już nic nie zostało z uczuć.
Po prostu odejdź i udaj, że to wszystko jest nieprawdą.




*

- Nie.. - jęknął. - Błagam cię, wysłuchaj mnie..
Potrząsnęłam głową i zacisnęłam zęby. Sama nie wiedziałam, czy chciałam go słuchać czy nie.
- Rev, odejdź..
- Proszę cię, nie każ mi tego robić.. błagam. Ja naprawdę.. nie możesz mnie za to nienawidzić bardziej, niż ja sam siebie nienawidzę. - opadł przede mną na kolana. 
- Co ty.. - urwałam, wpatrując się w niego. Byłam w szoku.. nie wiedziałam, że go na to stać. Ludzie przechodzący obok mojego domu patrzyli na tę sytuację z zainteresowaniem.
- Od miesiąca wypominam sobie każde słowo i każdy gest, które mogłyby cię zranić i ledwo powstrzymuję się od zrobienia sobie czegoś. Jedyne, co mi daje nadzieję, to to, że może znów mnie zechcesz, że może przygarniesz mnie do siebie. - mówił, patrząc na mnie błagalnie. - Wiem, że proszę o wiele.. - zacisnął usta i wyciągnął do mnie ręce w proszącym geście.
Milcząc, wsunęłam dłonie w jego, a on złapał je kurczowo. Pociągnęłam go do przodu, by wstał i wszedł do domu, a potem zamknęłam drzwi i spojrzałam na niego.
- Nie jesteś czysty, prawda? - udało mi się wycedzić.
- Nic nie brałem, ani nie piłem, przysięgam.
- Nie o to mi chodzi. - pokręciłam głową, a w jego oczach błysnęło zrozumienie. Wiedział, że myślałam o seksie i o tym, że już nie jest moim Revem.
- Zrobię cokolwiek.. - zaczął, ale mu przerwałam.
- Tu już nie ma nic do robienia. Zabrałeś mi najcenniejszą osobę, jaką miałam, a teraz oddajesz ją używaną? - zapytałam. - I to jeszcze przez jakiegoś rudego prymitywa, który nie przejmuje się tym, ile osób zrani, byleby dostać to, co chce? Jimmy, myślałam, że Leana dała ci do myślenia, ale się myliłam. - powiedziałam cicho, a on niemal się zgiął.
- To boli, Ari.. - złapał się za głowę.
- Wiem, że boli. A myślisz, że jak się czułam, kiedy mnie przepraszałeś na tej ulicy? - przypomniałam sobie, jak wyłam, marząc o śmierci. 
- Słyszałem.. już wtedy wiedziałem, że źle zrobiłem.
- Wiedziałeś? - zapytałam z niedowierzaniem. - I dałeś mi cierpieć przez tyle czasu?
- Chcesz powiedzieć 'nie'.. - nie odpowiedział na moje pytanie. - Rozumiem. - głos mu się załamał i zaczął się lekko trząść. - Ale proszę, daj mi jeszcze jedną szansę. Ostatnią. - samotna łza potoczyła się po jego policzku, kiedy opadł na fotel, zaciskając dłonie w pięści na swoich włosach.
Stałam nad nim i nie wiedziałam, co czuję. Moje serce już dawno eksplodowało bólem i jedyne, na co miałam ochotę, to przytulić go do piersi i powiedzieć, że zapominam i wszystko będzie dobrze. Jednak wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, bo nie miałam pojęcia, jakie będzie dalsze życie u jego boku. Znów to zrobi, a potem znów wróci, błagając mnie o litość? Nie chciałam tego, ale również nie chciałam, by cierpiał ani, co gorsza, zrobił sobie krzywdę. Przełknęłam ślinę, wiedząc, że to moment kulminacyjny i czas na moją decyzję. 
Zaryzykuję. Może zapomni..
- Dobrze. - powiedziałam cicho.
- Czy.. - podniósł gwałtownie głowę. Jego policzki błyszczały od łez, ale w oczach miał nadzieję.
- Daję ci tę szansę. Właściwie, to ciągle masz tę pierwszą, bo nie ma drugiej. - tym razem ja wyciągnęłam do niego rękę. Schwycił ją w obie dłonie i znów przede mną uklęknął.
- Dziękuję. - pocałował moją dłoń, mocząc ją swoimi łzami. - Dziękuję, Ari. Kocham cię, naprawdę. Teraz to wiem i nigdy, obiecuję, nigdy cię nie zostawię. Oddam ci wszystko, co mam i jeszcze więcej, by tylko zatrzeć ten ból, który ci sprawiłem. Powinienem za to iść do piekła.. powinni mnie za to torturować. - przytulił moją dłoń do swojego policzka. 
Nie mogłam patrzeć na to, jak się przede mną płaszczy, nie byłam takim typem. Nie potrafiłam jednak już nic powiedzieć. Jimmy płakał u moich stóp, a ja nie wiedziałam czy być szczęśliwa, płakać razem z nim czy jeszcze co innego. Ta mała namiastka dotyku, kiedy trzymał moją dłoń w swoich przestała mi wystarczać. Zapragnęłam poczuć więcej, chciałam, by mnie przytulił, bym to ja przytuliła jego, żeby nasze ciała znów spotkały się tak, jak kiedyś. 
- Wstań już. - powiedziałam zachrypniętym głosem. Spełnił moją prośbę, ale bał się wykonać jakikolwiek ruch, czułam to. Wyjęłam swoją dłoń z jego. Przez chwilę widziałam strach w jego oczach. Może myślał, że zmieniam zdanie? - Jakim Jimmy'm chcesz dla mnie być? - zapytałam po chwili. 
- Wiecznym. - odpowiedział od razu. - Najlepszym. Nowym, z doświadczeniem i wiedzą, że ma przy sobie kobietę, która wybaczyła mu cios prosto w serce. - patrzył na mnie.
- Wybaczyła ci. - pokiwałam głową, zgadzając się. Wybaczyłam mu. Nie obchodził mnie już ból, który przez niego przeżyłam. Każde słowo, które dziś wypowiedział zacierało go tak, że odchodził w niepamięć. Zrozumiał moją miłość i to, że miał ją i niepotrzebnie wypuścił z rąk. Jednak ona łaskawie zgodziła się do niego wrócić jak ptak, który upodobał sobie gniazdo. Znów osiadła głęboko w jego sercu i miałam nadzieję, że pozostanie tam nieruszona aż do  końca, kiedy wyrwie ją sama śmierć. 
- A ja będę jej za to wdzięczny. Napiszę dla niej najpięknięszą piosenkę świata i sprawię, by wszyscy wiedzieli, że jest tylko dla niej. 
- Już nic nie mów, bo będę ryczeć. - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. - Ty chuju. - sklęłam go, a potem przytuliłam. Westchnął z ulgą i objął mnie mocno, szepcząc przeprosiny do mojego ucha.

poniedziałek, 24 lutego 2014

55. wrong side

nie wiem jak mam się z Wami przywitać misie kolorowe. w takim stanie mogę Was tylko kochać i już. post jest krótki, no aaaale <3

the song

*

Ostatni dzień na Hawajach spędzałam w towarzystwie Tylera. Chodziliśmy po plaży, siedzieliśmy w barach i zapijaliśmy się kolorowymi drinkami. Nie czułam się dobrze z myślą o powrocie, więc wlewałam w siebie litry alkoholu pomieszanego z sokami, by ją zatrzeć. Mówiąc szczerze - nie chciałam wracać. Miałam głęboko gdzieś wszystkie uczucia i wolałam zostać tutaj i żyć w nieświadomości. Jednak nawet gdybym tutaj została, nie uciekłoby to ode mnie, dlatego wolę to zrobić teraz.
Zmusiłam się do wstania ze stołka i chwiejnie stanęłam przy barze.
- Widzę, że za nic nie chcesz wracać. - Tyler zaśmiał się i chwycił mnie w talii, bym nie wyrżnęła orła. - Pomóc ci? - upewnił się, ale nie miałam siły odpowiedzieć, więc pociągnął mnie do wyjścia. - Ostatnia noc musi być przechlana. - zarechotał. W końcu chyba zaczęłam sprawiać mu za duży ciężar i po prostu wziął mnie na ręce. Co się działo potem? Nie mam pojęcia. 
Obudziłam się w środku nocy na potężnym kacu. Siłą otworzyłam oczy i zobaczyłam mój pokój hotelowy, a gdy się rozejrzałam, spostrzegłam Tylera leżącego obok mnie. O nie. 
- Tyler! - wrzasnęłam, nie zważając na bolącą głowę i ogień w gardle, który żądał ugaszenia.
- C-co? - obudził się gwałtownie.
- Spaliśmy ze sobą?! - wbiłam w niego wzrok. Błagałam, by powiedział 'nie'.
- Jasne, że nie! Byłaś nieprzytomna!
- Kuurwa.. - jęknęłam i opadłam na poduszkę, czując ulgę.
- Masz mnie za takiego.. - nie dokończył.
- Nie.. przepraszam. Po prostu sama nie wiem, co mogłabym zrobić z żalu.. 
- Za dużo wiem na wasz temat, bym mógł na to pozwolić. Kochasz go. - stwierdził. - Nawet teraz, jak nie jesteście razem, przejęłaś się, że ze mną spałaś. - pokręcił głową. - A on?
- Niee.. - potrząsnęłam głową, nie chcąc wyobrażać sobie, co ON mógł z nią robić.
- Właśnie. - skrzywił się. - Przyniosę ci wody, a potem idziesz spać, żebyś jutro była w miarę żywa.
Nie powiedziałam nic. Wypiłam wodę, którą przyniósł i usnęłam.
Otworzyłam oczy koło dziesiątej już w lepszym stanie. Dziękowałam sobie, że spakowałam się wcześniej, przewidując, że ostatniej nocy nawalę się w trupa. Super, kupię sobie puchar za to. Przywitałam się z Tylerem, który już nie spał i poszłam pod prysznic, by zmyć z siebie smród alkoholu i papierosów. Stojąc pod natryskiem gratulowałam sobie tego, że mimo takich przeżyć, nie dałam się znów wciągnąć w narkotyki. Chociaż było blisko i to nie raz. Pierwsze załamanie było wtedy na ulicy. Byłam pewna, że jeśli podszedłby do mnie ktokolwiek i zaproponował nawet pieprzony metadon, wzięłabym wszystko. Naćpałabym się po uszy, byle by nie czuć bólu. Drugi raz był w moim domu. Przekopując książki, znalazłam między kartkami dwie tabletki ecstasy. Nie wiedziałam skąd się wzięły, ale nie obchodziło mnie to. Wpatrywałam się w nie z pożądaniem, jakie nie gościło w moich oczach od siedmiu lat. Miałam je już na języku, kiedy zadzwonił do mnie Leo z zapytaniem o kolejny tatuaż. Dziękowałam przypadkowi, wyplułam je i wyrzuciłam, a potem długo myłam zęby by pozbyć się słodkiego smaku. Ostatni raz był tutaj, na Hawajach. Czwartego dnia, kiedy nie czułam jeszcze takiego zobojętnienia, jak teraz. Wszystko we mnie krzyczało, kiedy obwieszony łańcuszkami koleś machał mi torebeczką przed oczami. Wtedy właśnie pojawił się Tyler. Kazał mu spierdalać, a kiedy facet odszedł, oszołomienie ustało i mogłam już normalnie funkcjonować. Dlatego postanowiłam zaufać Tylerowi i wszystko mu opowiedzieć. Dla niego nie miało to większego znaczenia, bo i tak zostanie tutaj i dalej będzie sprzedawał ryby, a ja wrócę do LA. Dla mnie jednak miało, bo mogłam powiedzieć mu wszystko, bez względu na to, jak brutalne czy obraźliwe były moje przemyślenia. Nie mogłam tego zrobić siedząc z Valary czy Avis, bo one nie były bezstronne. Tyler był i dlatego był do tego idealny.
Kiedy, pożegnana z Tylerem, siedziałam w samolocie, znów ogarnęło mnie dziwne uczucie. Tym razem wszystko wróciło. Gdy lądowałam w Huntington i wychodziłam z lotniska, smutek przygniótł mnie z nowym ciężarem i wycisnął łzy z moich oczu. Taksówkarz podwiózł mnie do miasta, a resztę drogi przebyłam pieszo, chcąc się trochę uspokoić. Ciągnęłam za sobą walizkę i mruczałam pod nosem uspokajającą melodię, byle by tylko nie ryczeć jak ostatnia idiotka. Przed drzwiami stała niespodzianka.
- Musiałeś? - jęknęłam, widząc go. Nie chciałam na niego patrzeć. 
- Chcę ci wszystko wytłumaczyć.. - zaczął. - Już wiem, co się stało i wiem, że jestem kompletnym kretynem. Przepraszam i wcale nie liczę, że kiedykolwiek mi wybaczysz, ale posłuchaj.. - mówił. Przepchnęłam się do drzwi i otworzyłam je szybko. Wrzuciłam walizkę do środka i sama weszłam do domu, nie pozwalając, by i on wszedł.
- A może ja wcale nie chcę słuchać? - odważyłam się na niego spojrzeć. Spodziewałam się nie zobaczyć na jego twarzy ani krzty emocji. Było inaczej.

piątek, 21 lutego 2014

54. stop telephoning me

ziuup, no heeej :3 znów ja z moją bazgraniną, co ją pisałam w autobusie i zaglądał mi przez ramię jakiś koleś. 
miałam pierwszy wykład z politycznych dyskursów. MEGA<3 
tak, musiałam się pochwalić.
ok, to nie przedłużając tego beznadziejnego wstępu, enjoy ;)

the song

*

A:- Halo? - odebrałam pierwszy telefon od tygodnia.
B:- No wreszcie, dobijam się pół dnia. Cześć sierotko. - Brian jak zwykle bezpośredni.
A:- Już się przywitałeś z Avis?
B:- Pewnie, że tak. To była dzika noc. - zaśmiał się. - Kiedy wracasz? 
A:- Za sześć dni.
B:- Tak długo? - jęknął. - Ja chcę cię przytulić, noo.
A:- Przeżyjesz. - zaśmiałam się.
B:- Chyba ci się polepszyło, co? - usłyszałam, że się uśmiechnął. - To super Ari. Naprawdę się cieszę.
A:- Ja też. Ale nie spodoba ci się to, co zaplanowałam. - stwierdziłam i opowiedziałam mu o tym, że zamierzam wyjechać.
B:- Nie ma mowy. - warknął. - Nigdzie nie pojedziesz i koniec. Ty nie wiesz, co się tu kurwa dzieje. Ta trasa była jedną, wielką pomyłką. Jeszcze nigdy nie wstydziliśmy się tak supportu. Ludzie mówili, że ledwo wytrzymywali. Ten pieprzony zespół, mimo prób, grał z półplaybacku, a ta laska wydzierała się jak zarzynana świnia. - mówił, a mi coraz bardziej było ich żal. - Byliśmy tak wkurzeni, jak tylko można. Larry zerwał współpracę, bo chcieli nagrać z nami kawałek, ale że byli tak gówniani to powiedzieliśmy im, by się pierdolili. Pogodziłem się z Revem. - powiedział i zamilkł na chwilę, czekając na moją reakcję.
A:- To dobrze. - wzruszyłam ramionami.
B:- Chcesz słuchać dalej? - upewnił się.
A:- Mów.
B:- Przepraszał mnie chyba z pięćset razy, chociaż to ja powinienem, bo mu jebnąłem aż miło. Wylało się z niego wszystko po prostu. Kopnął ją w tyłek chyba. - powiedział, a we mnie odżyła nadzieja, jednak nie tak silna jak kiedyś. - Mówił, że zasługuje na najgorsze kary za to, co ci powiedział i co ci zrobił.
A:- Powiedział, że chce do mnie wrócić? - wyrwało mi się.
B:- Kazał ci tego nie mówić, ale tak. - przyznał. - A ty chcesz wrócić do niego?
A:- Nawet nie wiesz jak. Tylko.. - zwiesiłam głos.
B:- Tylko? 
A:- Tylko nie teraz. Jestem tutaj sama i czuję się świetnie. Poznałam faceta, który jest nawet miły i nie mam ochoty stąd wyjeżdżać i stawiać czoła temu, co mnie czeka w Huntington. 
B:- Rozumiem. Wiesz, ja sam to bym go kopnął w dupę po tym, co zrobił. 
A:- Ale ja nie mam honoru, tak wiem. - przerwałam mu z niesmakiem.
B:- Nie to chciałem powiedzieć. Myślałem raczej na tym, że ty postrzegasz miłość podobnie do niego i nie znasz granic. - powiedział. - Niestety nawet tych negatywnych.
A:- No cóż, każdy jest inny. Powiesz mi, co było między nimi? - znów powiedziałam za dużo.
B:- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Mogę ci powiedzieć, że nie patrzył na nią tak jak na ciebie. Wiesz dobrze jakim on jest perfekcjonistą jeśli chodzi o muzykę i pewnie domyślasz się, jakiego wkurwa złapał o te koncerty. Dla niej to nie było ważne, chciała być sławna.  Znudzili się sobą i po trzech dniach zaczęli się kłócić o wszystko i wszędzie. Dochodziło do tego, że nazywali się epitetami, za które wypraszali ich z barów. Rev mówił takie rzeczy, których ja bym nigdy nie użył w stosunku do kobiety. - zaznaczył. - Nawet takiej, której nienawidzę.
A:- Dziwne to jest. - stwierdziłam. - Nie wiem, czego on potrzebował. A może to ona kopnęła go w tyłek i wraca?
B:- Potrzebował przekonać się, że to ty jesteś tą, którą naprawdę kocha. Dałaś mu wolną rękę, czego w ogóle się nie spodziewał. Powiedział mi, że był przekonany, że będziesz walczyć, ale znów go zaskoczyłaś i tego nie zrobiłaś. I wierz mi, to on powiedział, żeby spierdalała. 
A:- Mógł się przekonywać inaczej. Powiedz mu, że jest idiotą. - powiedziałam. 
R:- Wiem, że jestem. - usłyszałam Reva.
A:- Gates, ty pieprzony dupku! - krzyknęłam i rozłączyłam się.
- No co za chuj! - zrobiłam minę, chociaż tak naprawdę nie byłam zła. Pobyt tutaj sprawił, że nie obeszło mnie to tak bardzo. Znów wyszłam z hotelu, tym razem nie po to, by samotnie błąkać się po plaży. To, co powiedziałam Brianowi o facecie nie było po to, by komukolwiek dopiec. Naprawdę go poznałam i naprawdę był miły. 
- Cześć - uśmiechnął się do mnie i poprowadził na koc. Usiedliśmy na nim i zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziałam mu o niedawnej rozmowie z Brianem i o tym, co mi powiedział o Jimmy'm. 
- Daj mu wrócić i wyjaśnić wszystko. - poradził mi.  - Faceci czasami są debilami i chcą sprawdzić swoje uczucia. Niestety wybierają te najboleśniejsze sposoby. Sam tak miałem, ale kobieta, której tak zrobiłem nie wykazała się ani zrozumieniem ani empatią. Nawet nie twierdzę, że powinna. Kopnęła mnie tak mocno, że zrozumiałem, na co tak naprawdę ją naraziłem. 
- I dlatego teraz wiesz, co należy zrobić. - pokiwałam głową. - Tylko wiesz.. przez ten czas tutaj trochę mi się to zatarło. - zwiesiłam głos.
- Ucieczka tak robi. - spojrzał na mnie. - Jak wrócisz, wrócą uczucia, wierz mi. A on będzie ci to wynagradzał do końca życia i nigdy więcej cię nie skrzywdzi. Jestem tego pewien. 
- A jeśli te uczucia nie wrócą? - zapytałam. - Co, jeśli wrócę tam, a w moim sercu nadal będzie obojętność? Powinnam uciec czy żyć tam i patrzeć jak cierpi?
- Niech ci się przyśni dziś w nocy. - nie odpowiedział na moje pytania. - Jeśli dalej będziesz obojętna, potraktuj powrót jako ostatnią deskę ratunku. Ale z tego, co mi opowiadałaś.. on nie jest silny, tak jak ty. Nie jest silny, tak jak ja byłem, że wytrzymałem kopnięcie przez kobietę, którą szczerze kochałem. On tego nie wytrzyma. - przestrzegł mnie. - Nie jestem jakąś wyrocznią, ale.. - spojrzał na mnie. 
Przeszedł mnie dreszcz. Wiedziałam, o czym mówi. Mnie również przeszło to przez myśl, ale odrzuciłam to, stwierdzając, że skoro prochy mnie nie zabiły, to nic innego również nie może i wolę czekać na naturalną śmierć. Znałam Jimmy'ego i wiedziałam, że on pomyślałby zupełnie odwrotnie.

wtorek, 18 lutego 2014

53. true colours

po prostu nie mam słów. dzisiejszy odcinek Doroty mnie rozjebał. tak kompletnie. i się aż boję, co będzie potem. wpycham się z moim bazgraniem.
dedyk właśnie dla Doroty. bo mogę.


the song

*

Pojechali. W niezbyt dobrym stanie. Gates jak dowiedział się, że Rev mnie zostawił, nie patyczkował się i po prostu polazł do niego i go jebnął. Jimmy się nie bronił, ale nie naprawiło to stosunków między nimi. I tak oto stałam się przedmiotem sporu najlepszych przyjaciół. Czułam się z tym świetnie, tak samo jak z decyzją Reva. Na miejscu mojego tatuażu na nadgarstku jest wielka, rozszarpana rana, tak go sobie podrapałam tej nocy, kiedy spotkałam go w drodze do domu. Val mnie trochę pociesza, ale wie, że nie jest w stanie nic zdziałać, bo sama mnie do tego namówiła. Ale nie mam jej tego za złe. Przyczyniła się do tego, że posiadam wspomnienia z najpiękniejszego okresu mojego życia, mimo że każde boli mnie jak pieprzony nóż w sercu. Teraz, kiedy oficjalnie straciłam wszystko, co miałam, nie wiedziałam, co z sobą począć. Błąkałam się po domu, chodziłam do Leo po kolejne tatuaże i zagłuszałam ból jak tylko mogłam. Zniszczyłam moją perkusję, bo za bardzo przypominała mi noce, kiedy z Revem doprowadzaliśmy moich sąsiadów do szewskiej pasji, grając. Moimi przyjaciółmi znów okazały się książki. Kupowałam ich tony i każdą przeczytaną wstawiałam na półkę z podpisem 'Jimmy'.  Ma już paręnaście pozycji. Pierwsze parę regałów ma podpis 'odwyk'. Chociaż wątpię czy jestem w stanie zapomnieć i się wyleczyć. To mnie nie niszczyło, po tym nie miałam bolesnych zjazdów. To napełniało mnie szczęściem i sprawiało, że na każdy dzień patrzyłam jak na możliwości. 
Co bym zrobiła, gdyby nagle stanął w moim progu i powiedział, że chce wrócić? Wyzwałabym go od chujów, a potem przytuliła i powiedziała, że znów jestem jego. Nie miałam dumy, jeśli chodziło o to. Nie miałam ani krzty honoru, którym mogłabym się unieść. Moje uczucie do niego było zbyt wielkie, bym mogła mu odmówić. 
Teraz, gdy nie mam pracy, liczę kasę. Nie mam jej mało, ale ubywa z każdym dniem, kiedy wydaję na książki, tatuaże, żarcie i alkohol. Ostatnio byłam w muzycznym, by zapytać, czy mnie zatrudnią, ale stwierdzili, że mam za duże doświadczenie na sklep. Chciałam więc zadzwonić do Matta z Bulletów, by sprawdzić, czy nadal mnie chcą, ale Valary wybiła mi to z głowy, zabraniając uciekać z kraju. 
- Masz stawić temu czoła, rozumiesz? - chwyciła mnie mocno za ramiona. - On się opamięta, zobaczysz. Dasz mu wtedy wrócić?
- Pytanie.. - mruknęłam. - Jestem jak porzucony pluszak. Przyjdzie i zastanie mnie w tym samym miejscu. Wystarczy mnie uprać i znów można mnie przytulać. - wzruszyłam ramionami. - Może tego nie zrozumiesz, ale on był dla mnie wszystkim. Mam trochę skrzywione spojrzenie na świat, ale akurat on był.. jedyną osobą, na którą patrzyłam normalnie. 
- Nie rozumiem, masz rację. - pokiwała głową. - Nie wiem, jak można tak nie mieć honoru. To nie ma być obraza! - zaznaczyła, kiedy na nią spojrzałam. - Kochasz, to wystarczy jako wytłumaczenie.
Ostatnio w Huntington zrobiło się chłodno, a chłodno znaczy nieprzyjemnie. Nie cierpię zimna, dlatego postanowiłam uciec na tydzień. Stwierdziłam, że powydaję kasę póki ją mam i pojadę na pieprzone Hawaje. Powiedziałam o tym Valary, żeby nie truła mi dupy, że się zamartwiam czy uciekam. Połowę walizki stanowią książki, chociaż nie byłam pewna, czy nie jest ich za mało na tydzień. Najwyżej sobie dokupię.
Dwa dni później stałam już z Avis na lotnisku i czekałam na samolot.
- Szkoda, że nie pozwoliłaś mi jechać z tobą. - marudziła.
- Nie wytrzymałabyś ze mną. - uśmiechnęłam się lekko. - Muszę sobie poprzeżywać. 
Przekonywała mnie, że jej to nie przeszkadza, ale dobrze wiedziałam, że jest inaczej. Każdego zaczęłoby to wkurzać, jak jedna osoba z ekipy ciągle jest smutna i nie można z nią normalnie pogadać. Dlatego uciekałam na chwilę, by dać sobie i im chwilę wytchnienia. Wsiadłam do samolotu i odczułam jakąś dziwną ulgę. Od dwóch tygodni moje serce i płuca przyciskał okropny ból, ale teraz jakby zelżał, a wręcz zniknął. Ucieszyłam się szczerze, a kiedy weszłam na ziemie hawajskie to uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Wiedziałam, że zostanę tam na dłużej.
Hotel był piękny, ale najbardziej interesowała mnie plaża. Przebrałam się i nie biorąc zupełnie nic, wyszłam z hotelu i poszłam na plażę. Była inna niż ta w Huntington, zupełnie inna. Piękna i beztroska. Zaczęłam iść wzdłuż brzegu, a dredy powiewały na mocnym wietrze i obijały się o moje ciało. Tutaj nic nie było znajome i chyba to mi pomogło, bo nic nie mogło mi o nim przypominać. Chodziłam tak do późnej nocy, a kiedy wróciłam do hotelu po raz pierwszy odważyłam się zasnąć na czysto. 
Codziennie wieczorem od tej koszmarnej nocy, brałam dwie tabletki na zaśnięcie, bo po nich nie ma się snów. Wiedziałam, że to złe, ale chciałam mieć chociaż namiastkę snu. Za bardzo bolał mnie czas odwyku, kiedy potrafiłam nie spać przez tydzień i mieć halucynacje z braku snu.
Tym razem marzenia senne zalały mnie ze zdwojoną mocą. Jednak nie były złe ani smutne. Śnił mi się babski wieczór. Ten, w trakcie którego wparował Syn i nadepnął Avis na włosy, a potem przepraszał z pół godziny. Obudziłam się po południu, tak szczęśliwa jak od dawna nie byłam. Po śniadaniu od razu pognałam na plażę. Nie obchodziło mnie nic innego, bo szum morza na nieznanej plaży przyprawiał mnie o dreszcze przyjemności, której nie zaznałam od zbyt dawna. 
Tak minął mi tydzień. Codziennie, kiedy tylko się obudziłam i zjadłam śniadanie, chodziłam na plażę z książką i tam spędzałam resztę dnia. Noce były przyjemnie niebolesne, nawet kiedy coś mi się śniło. Nie potrzebowałam prochów, by usnąć i nie bałam się snu. Przedłużyłam wyjazd o kolejny tydzień. Wiedziałam, że jak wrócę, od razu wpadnę na chłopaków, a nie chciałam tego. Przemyślałam wiele rzeczy i stwierdziłam, że jak przez miesiąc po powrocie Jimmy nie zmieni zdania - wyjeżdżam do Europy. Byłam pewna, że właśnie wyjazd przyniesie mi ulgę, mimo tego że zostawiłabym przyjaciół. Trudno, byłam egoistką. 

niedziela, 16 lutego 2014

52. silly french

no hej, bolusie ;) przybywam z kolejnym postem. smuuty dziś. może Wam się spodoba. zostawcie jakieś komentarze, czoo? prooszę. 

płakałam, gdy to pisałam. wszystko przez muzykę. nawet pamiętam, co leciało. Hey, Coldplay i najważniejsze - Scorpions. umarłam przy tym, serio. 


the song


*

Moje życie wisi na włosku. Właśnie takie zdanie mam o tym, co się dzieje. Rev zadzwonił do mnie tylko po to, by powiedzieć, że musimy dać sobie trochę czasu, a ja poprosiłam Matta i Jasona, by zrobili moją robotę. Można powiedzieć, że zwolniłam się z pozycji technicznej Reva. I z roli jego dziewczyny też. Wszystko dzieje się zupełnie nie tak, jak sobie zaplanowałam i nie mogę zrozumieć, dlaczego.
Udało mi się wstać z podłogi i powlokłam się do drzwi, by zobaczyć, kto się dobija. 
- Wreszcie. - na progu stał Gates i wpatrywał się we mnie ze zmarszczonym czołem. Nie zapytał się, czy może wejść, tylko po prostu wparował mi do domu i zaczął robić sobie kawę.
- Cześć, Brian.. - mruknęłam. - Kiedy jedziecie? - usiadłam przy wysepce i przyglądałam się mu.
- Jutro. - odpowiedział. - Powiedz mi jedną rzecz. - odwrócił się gwałtownie i oparł rękoma o blat. - Dlaczego ty nie walczysz? - spojrzał na mnie twardo.
Spuściłam wzrok, próbując ukryć ból, który przeszedł moją klatkę piersiową. Syn olał kawę i usiadł obok mnie, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała.
- Ja wiem, że ci chodzi o przyjaciela.. ale ja nie potrafię zrobić czegoś, czego on nie chce. - przełknęłam ślinę, by się nie rozpłakać.
- Chuj mnie obchodzi, co on chce! - wybuchnął. - Robi największą głupotę w swoim życiu! Nie pozwól mu na to!
- Nie potrafię.. - powtórzyłam. - Nie jestem taka silna, jak można było uważać. - wzruszyłam ramionami.
- Co za palant.. - Brian jęknął i oparł głowę na dłoni. - Nie wiedziałem, że tak łatwo nim manipulować, a przecież znam go od cholernych dwudziestu lat. Jak on może to sobie robić.. jak może to robić tobie?! Wiedząc przez co przeszłaś, on sobie tak po prostu mówi 'trochę czasu'. Ja pierdolę, to ma być facet?! - wkurzał się. - Niedojrzała cipa. - nazwał go, zaciskając dłonie w pięści.
- Nic nie zrobisz.. - po raz kolejny bezsilnie wzruszyłam ramionami. 
- Ari, obiecaj mi tylko jedno, zgoda? - przekręcił się na krześle i wziął moje ręce w dłonie. - Cokolwiek się stanie, nie wracaj do prochów. Błagam cię. - popatrzył mi w oczy z autentycznym błaganiem.
- Obiecuję. - pokiwałam głową. - Wiem, że nie mogę tego zrobić. Nie po tym, co dla mnie zrobiliście..
- Właśnie. - podjął gorliwie. - Doszłaś do sukcesu sama, z naszą małą pomocą. Nie daj się.
- Nie zrobię tego, przysięgam. - popatrzyłam na niego, by wiedział, że mówię prawdę.
Siedział u mnie jeszcze z pół godziny i znów ktoś zapukał do drzwi. Wstałam i wpuściłam do domu Shadowsa, Zacky'ego, Johnny'ego, Matta i Jasona.
- Co tu robicie? - zapytałam zdziwiona. - I gdzie jest.. Rev?
- Chyba siedzi w studiu. - Shads zrobił minę. - Ostatnio siedzi tam całe dnie.
- Siadajcie. - zaprowadziłam ich na kanapy. Porozsiadali się i wpatrzyli we mnie z oczekiwaniem.
- Odchodzisz od nas, czy to czasowo? - odważył się wreszcie zapytać Johnny.
- Chciałabym powiedzieć, że czasowo, ale nie mam pojęcia. Przepraszam.. - powiedziałam, wiedząc, że to im nie wystarczy. 
- Rozumiemy.. - Shadows pokiwał głową. - Poradzimy sobie teraz, ale jeśli sytuacja się nie zmieni do następnej trasy.. - zwiesił głos i popatrzył na mnie.
- Nie ma sprawy. - wystawiłam dłonie w geście bezradności. - Techniczni są wszędzie.
- Nie tacy. - mruknął Gates.
Rozmawialiśmy jeszcze przez jakąś godzinę, by wyjaśnić sobie wszystko lepiej. Chłopaki przyznali, że ta trasa jest zupełnie z tyłka wzięta, ale nie mają już wyjścia. Zacky pochwalił się, że między nim a Geną jest lepiej i nawet zaczął próbować dogadywać się z jej matką, która przystała na to dość pozytywnie. Przynajmniej jedna dobra wiadomość. Gena i tak nie wybiera się na trasę, ale przynajmniej wie na czym stoi. Zacky ją kocha i zrobiłby dla niej wszystko. 
Kiedy zostałam sama, postanowiłam wykorzystać dzień do końca i wybrałam się do Leo, po kolejną część rękawa. Tym razem zmieniłam projekt i zamiast kotwicy, która miała symbolizować nadzieję, wybrałam dość makabrycznie wyglądającą sowę. Jej wygląd dokładnie opisywał to, co czułam, więc nie wahałam się długo. Zasiadłam na fotelu i dałam się kłuć przez równe trzy godziny, mimo że Leo parę razy chciał przerwać i umówić się na następną sesję. Nie chciałam. Narastający ból ramienia koił ból w klatce piersiowej tak, że chciałam go czuć jak najdłużej. 
Wracałam do domu po nocy, koło jedenastej. Cieszyłam się, że nie muszę przechodzić koło jego domu. Jeszcze zobaczyłabym tam coś, co by mnie zniszczyło kompletnie. Chociaż i tak domyślam się, że ruda wpakowała mu się do łóżka. Na tę myśl zrobiło mi się słabo. Opadłam na chodnik i usiadłam na jego krawędzi, by złapać oddech. Naprawdę nie potrafiłam tego przeżyć.. Popatrzyłam na nadgarstek i wytatuowane tam słowo 'wiecznie'. Od dawna już nie widziałam tam tego słowa. Od dawna był tam 'REV' i parę literek więcej. W tej chwili błagałam, by nie kojarzył mi się z niczym jak tylko ze znaczeniem, które wymyśliłam sobie kiedyś. Nowy tatuaż szczypał mnie mocno, ale radziłam sobie z tym. Tłumił inny ból. W takich momentach byłam najsłabsza. Gdyby teraz ktoś do mnie podszedł i zaproponował prochy.. złamałabym się. Wzięłabym wszystko, co tylko by dali i najchętniej umarła powolną śmiercią, by przestać czuć. Zaczęłam drapać tatuaż 'wiecznie', mimo że nie sprawiało to, że znikał. Dawało mi jednak uczucie pewnego rodzaju ulgi. Kiedy pod moimi paznokciami pojawiła się krew z rozdrapanej skóry, przestałam i schowałam twarz między kolanami.
Usłyszałam kroki, ale nie podniosłam głowy, by sprawdzić kto to. Było mi wszystko jedno. Okradłby mnie, pobił, zabił, cokolwiek..
- Cześć. - usłyszałam nad sobą ten boleśnie znajomy głos i poderwałam głowę.
- Co ty tu robisz? - zapytałam, siląc się na zdawkowy ton.
- Wracam do domu. - odpowiedział i usiadł obok mnie w niebezpiecznie bliskiej odległości. - Pytanie brzmi: co ty tu robisz. - spojrzał na mnie, ale uciekłam wzrokiem. Nie chciałam spoglądać mu w oczy.
- Wracam do domu. - powtórzyłam jego słowa. 
- Hm.. - mruknął tylko i zapadła cisza. Przez długi czas siedział obok mnie, a ja nie byłam w stanie ani nic powiedzieć, ani podnieść się i odejść. Chciałam siedzieć obok niego, chciałam by dotykał ramieniem mojego ramienia. Chciałam, by coś powiedział, wyjaśnił.
- Wyjaśnij. - zażądałam słabym głosem i odgarnęłam włosy. Musiał widzieć moją rękę. Jeśli myślał, że dobrze to znoszę, teraz wiedział,  że jest zupełnie odwrotnie. 
- Nie mam pojęcia, co się stało. - pokręcił głową.
- Jedno słowo. Ona? - chciałam wiedzieć.
Długo był cicho. Dobrze wiedział, że cokolwiek by nie powiedział, ja i tak wiedziałam swoje, bo za dużo widziałam. Wreszcie odetchnął i odpowiedział.
- Tak.
Zabolało mnie to bardziej niż myślałam. Zacisnęłam dłonie w pięści i zamknęłam oczy. Dlaczego znów ja? Dlaczego ktoś, kto był i nadal jest dla mnie wszystkim robi mi coś takiego? Moja pierwsza, spełniona wielka miłość, która nakręcała mnie do życia i cieszenia się nim, właśnie powiedziała mi, że jednak to nie to. Zaczęłam po prostu płakać. Zagryzanie warg do krwi wcale nie pomogło i dławiłam się łzami jak małe dziecko. 
- Przepraszam.. - zdołał tylko powiedzieć. - Nie podołałem. U niej potrafię przewidzieć wszystko, co zrobi. Jest taka prosta, że każdy jej ruch jest po prostu widoczny z kilometra. Ty jesteś jak.. nie potrafię cię rozgryźć. Zawsze reagujesz inaczej niż się spodziewam, zawsze zaskakujesz i nie umiem się z tym pogodzić. Puszczałaś płazem to, za co inne kobiety urwały by głowę, a wściekałaś się o rzeczy zupełnie.. inne niż myślałem. 
- Więc tego chcesz? Pójścia na łatwiznę? - udało mi się wtrącić.
- Sam nie wiem. Nie mogę powiedzieć, że cię nie kocham.. ale nie mogę też powiedzieć, że nie czuję nic do niej. 
- Jimmy.. - głos mi się załamał, kiedy wypowiedziałam jego imię, ale postanowiłam trzymać się dzielnie. - Znałeś mnie od tylu lat, dobrze wiedziałeś jaka jestem. Wiem, że tak było. Dlaczego więc to zaczynałeś? Dlaczego sprawiłeś, że się w tobie zakochałam i uwierzyłam, że jednak mogę być szczęśliwa z kimś, kto mnie rozumie? 
- Myślałem, że dam radę. 
- Przecież było idealnie! Ja kochałam ciebie i twoje wygłupy, a ty mnie i moje dziwactwa! Co tam było nie tak?! - zacisnęłam palce na dredach, nie mogąc dłużej wytrzymać. 
- Nie wiem.. - westchnął i złapał moje dłonie. Chciałam je wyrwać, ale jego dotyk działał na mnie jak narkotyki. Nie mogłam. - Przepraszam, Ari. - pocałował najpierw jedną, a potem drugą moją dłoń. Potem popatrzył mi w oczy, wstał i odszedł. A ja zawyłam z bólu i przewróciłam się na twarz, błagając by nadjechał samochód, a kierowca mnie nie zauważył. 

piątek, 14 lutego 2014

51. doubts

tam ta da daaam! jestem pizdą, wiem<3 ale postanowiłam sobie wrócić. nie wiem na ile, więc nie wysyłajcie szwadronów śmierci jak znów zniknę. bardzo chcę zakończyć to opowiadanie, ale nie mogę zrobić tego całkiem z dupy, że jeb i wszyscy nie żyją. chcę to zakończyć z klasą, o ile to określenie jest odpowiednie do tych bredni, które tu wypisuję. 
dedyk dla pana M. huehue. 

the song

*

Zła, szykowałam się do trasy. Żadne czułe słówka, dotykanie, przytulanie ani nawet krzyki i obrażanie się Reva nie sprawiły, że zaczęłam patrzeć na ten wyjazd z uśmiechem. Miesiąc z tą rudą małpą? Zginę tam, szczególnie, że Val nie jedzie. W ogóle dziewczyny odmówiły chłopakom, gdy ci zaprosili je na trasę. Dla nich dobrze, a ja się będę żreć z tamtymi. Już się nie mogę doczekać po prostu. Może to, by Gena pojechała na tę trasę nie było dobrym pomysłem, bo Zacky by chodził struty, a ona cały czas byłaby zła albo by ryczała. Ale zostawianie jej na pastwę losu, gdy jej matka jest w słabym stanie też jest nie w porządku. Mam nadzieję, że jakoś to uporządkują między sobą, bo wszyscy już czują się niezręcznie.
Chłopaki chyba są na kolejnym spotkaniu z tamtym zespołem. Strasznie się, kurde, polubili albo tyle roboty mają. Niedawno ta ruda była u nas w domu. Rev ją zaprosił na herbatkę. Wkurwiłam się i stwierdziłam, że nawet nie będę starać się być dla niej miła. Poszłam na noc do Geny, żeby sobie z nią posiedzieć i trochę ją popocieszać. Mało się odzywamy do siebie teraz z Revem. On się wkurwia na mnie, ja na niego i tak sobie słodko żyjemy. Wyjeżdżamy za parę dni, więc wypadałoby się pogodzić, ale nikt nie kwapi się do zrobienia pierwszego kroku. On pewnie uważa, że ja sobie wymyślam, ale no jasna cholera! Ta ruda go dotyka, ślini się i nie tylko ja uważam, że ma się ku Jimmy'emu. To był kolejny powód do kłótni w naszej małej rodzince, a tym razem Gates najechał na Reva. Stwierdzenie, że są na siebie obrażeni to spore niedopowiedzenie. 
Tak więc, by podsumować: Zacky kłóci się z Geną, Gates z Revem, ja z Revem i nasz ostatni tydzień można porównać do jebanego huraganu Katrina. Tak się zastanawiam, chodząc na próby i widząc jego wzrok, który nie jest skierowany na mnie.. może on się odkochał? Albo może jestem dla niego zbyt nudna i monotonna? Nie wiem.. w każdym razie nie skaczę z radości z tego powodu i coraz częściej myślę o powrocie do swojego domu. Skoro on może mieć ją.. to po co ja? Mówią, że jeśli się kogoś kocha, to pozwala się tej osobie odejść. Czy doświadczając miłości po raz pierwszy, będę zmuszona do tego kroku? Czy to naprawdę nie mogłoby się jakoś lepiej potoczyć? Nie to, że narzekam, że jestem poszkodowana przez życie i już mi wystarczy, ale chciałabym mieć chociaż to.. to dla mnie ważne. On jest dla mnie ważny.. ale ja już dla niego chyba nie.
Westchnęłam głośno, kończąc pakować swoje rzeczy. Postanawiając, że po trasie wrócę do siebie, zadzwoniłam do Geny, by porozmawiać i dowiedzieć się, co z jej mamą. Dowiedziałam się, że jej matka zaczyna zdrowieć, a sama Gena była w lepszym humorze niż przez ostatni - nie oszukujmy się - miesiąc. Ucieszyłam się, naprawdę. Dawno nic nie sprawiło, że się uśmiechnęłam. To trochę smutne.
Było już późno i nie wiedziałam, czy czekać na Jimmy'ego czy nie. Wzięłam prysznic i położyłam się, ale nie mogłam zasnąć, po prostu musiałam czekać. Dopiero koło pierwszej w nocy usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu i po chwili w sypialni pojawił się Jimmy.
- Hej. - mruknął, ściągnął spodnie i koszulkę i walnął się na łóżko. - Jak dzień?
- Pakowałam się. - odpowiedziałam krótko. - A twój?
- Szalony.. - jęknął. - Nari cały czas się o coś czepiała.
- Nari? - zrobiłam minę. Kurwa, no nie dość, że się przyczepiła to jeszcze wymyśliła sobie podobne zdrobnienie do mojego. Nariedne pieprzona, jak księżniczka disneya. - Cały dzień pod jej dyktando, jak cudownie. 
- Już zaczynasz?
- Nie zaczynam, tylko jeszcze nie skończyłam. - wzruszyłam ramionami.
- Daruj sobie, nie chcę tego słuchać. Przyszedłem do domu odpocząć, a nie się kłócić.
- Dobrze. - zacisnęłam pięści, wstałam z łóżka i zaczęłam się ubierać.
- No i co robisz? Kładź się i śpij. - spojrzał na mnie z rozdrażnieniem w oczach.
- Położę się. W swoim łóżku. - zarzuciłam na ramię pasek torby i wyszłam z sypialni, a potem z domu. Nawet za mną nie wyszedł. Szłam do domu, zanosząc się płaczem. Płakałam pierwszy raz od trasy, również przez niego. Ja naprawdę nie wiem, co się stało i dlaczego nagle przestał się mną interesować. Co mam zrobić, by było jak wcześniej? Czy to już koniec i nic nie mogę zrobić? 
Weszłam do domu, rzuciłam torbę na podłogę i powlokłam się do łóżka, chociaż korciło mnie, by otworzyć barek. Nie chciałam jednak zapijać bólu, bo był świeży i wiedziałam, że nic to nie da. Opadłam na łóżko w ubraniach i zacisnęłam dłonie w pięści. Dał mi wszystko, by potem to zabrać.. czy ja naprawdę nie zasługuję na szczęście? Czy po prostu za długo było dobrze i musiało się spieprzyć, bym przejrzała na oczy?