poniedziałek, 23 czerwca 2014

news!

łelkom, łelkom :3
otóż, chcę się zareklamować tu z moim nowym blogiem, mając cichą nadzieję, że to pomoże w zdobyciu większego grona czytelników..(ale jestem naiwna)
w każdym razie, zapraszam serdecznie na nową historię, trochę brudną, ale od czegoś trzeba zacząć :D

ENJOY, JEŚLI SIĘ DA <3

PS. w stronach jest 'niedokończony biznes', czyli historia Briana i Avis :) 
zapraszam.

niedziela, 6 kwietnia 2014

58. just a spoonful of Jimmy..

Mały chłopczyk z zachwytem w oczach jeździł palcami po pokrytym tatuażami przedramieniu mężczyzny. Ten patrzył na niego z niekłamaną dumą.
- Tatusiu, a czy ja tez mogę mieć taki rysunek? - zapytał mały. 
- Teraz nie, ale gdy tylko skończysz 16 lat, tata sam z tobą pójdzie do salonu, zgoda?
- Ja bym chciał taki niebieski jak tutaj masz. - poklepał lewe ramię ojca. - On jest taki super.
- Twojej mamie też się podobał. - mężczyzna uśmiechnął się ciepło na wspomnienie. 
- Dlatego zrobiła sobie podobny?
- Właśnie tak. I tatuś sam, własnoręcznie go narysował, więc może i tobie narysuję, co mały?
- Taaak! - dzieciak wykrzyknął wesoło.
W tym czasie do drzwi ich domu ktoś zadzwonił. Z pokoju wyszła kobieta o długich, czarnych włosach prawie do pasa i skierowała się na hol, by otworzyć drzwi.
- Gates! No wreszcie! - zawołała z uśmiechem, widząc przyjaciela. Mężczyzna poderwał się słysząc to i sam podszedł do drzwi. 
- Właśnie, no wreszcie. - powiedział oburzonym tonem, ale zaraz uściskał go i uśmiechnął się.
- Sammy! - mała dziewczynka wyrwała się z uścisku ojca i popędziła do chłopca, który został na kanapie. 
- Lily! - zauważył ją, zeskoczył z siedzenia przytulił ją. Rodzice patrzyli na to z uśmiechami.
- Jak tam wyjazd? - Ariana wpuściła Briana do domu. 
- A super. - wyszczerzył się i walnął Jimmy'ego w ramię. - Avis z małą wysiedziały się u mamusi, a potem na piknikach w lesie i nareszcie jesteśmy w domu. - usiedli przy barku w kuchni. - Dobrze, bo matka już do mnie wydzwaniała, że Papa nerwicy dostaje, ze nie może się z wnuczką bawić. - zaśmiał się i wywrócił oczami.
- Tak, coś o tym wiemy. - zawtórował mu Jimmy. - Porywał wtedy Sammy'ego i usprawiedliwiał się, że musi wydziadkować swoje. A kłócą się o to z moim ojcem jak głupki.
- Na szczęście akurat dzieci to u nas wystarczająco. - powiedziała Ari, stawiając przed nimi kawę.
- Dokładnie. - Brian potwierdził i spojrzał na kubki. - Kobieto, co ty mi tu stawiasz! Dobrze wiesz, czego bym się napił.
- To wieczorem. - uśmiechnęła się. - Val i Michelle robią wam imprezę powitalną. Avis już pewnie wie.
- Ale to z dziećmi.. - jęknął Jimmy, a Brian pokiwał głową.
- Też mam ochotę się złoić. - parsknęła śmiechem Ari.
- Wujku Jimmy, pograsz mi na pianinie? - mała Lily podeszła do Reva i popatrzyła na niego psimi oczkami. W tym samym czasie Sammy pociągnął Briana do małego studia domowego i wskazał gitarę, na której chce grać. Mężczyźni zajęli się dziećmi, a Ariana z lekkim uśmiechem opadła na kanapę i wybrała numer do Michelle, siostry Valary.
Parę lat temu Michelle przeżyła dość poważny wypadek samochodowy. Jej styl życia sprawił, że skłócona prawie z każdym, nie miała na kogo liczyć. Ale Val, tak jak reszta ekipy olała tę sytuację i przyjęła siostrę z otwartymi ramionami, mimo wszystkich wcześniejszych kłótni.
Michelle wyszła za starszego brata Johnny'ego i układało im się świetnie, chociaż nie mogli mieć dzieci. Tę sytuację nadrabiali goszcząc u siebie wszystkie dzieci przyjaciół, a nie było ich mało. Samo zostawienie razem bliźniacze Baker było ryzykowne, a co dopiero zajmowanie się szóstką niesfornych bachorków. Tylko Michelle udawało się zapanować nad nimi wszystkimi na raz, dlatego wszyscy z chęcią zostawiali u niej dzieci, a ona przyjmowała je najlepiej, jak umiała.
- I co, myślisz, że dałabyś radę im załatwić kolonię, czy coś w ten deser, żebyśmy mogli porządnie nie pamiętać tygodnia? - zapytała Ari, rechocząc jak wariatka. Michelle w podobnym humorze odpowiedziała, że zrobi co będzie mogła i jeszcze więcej, bo stęskniła się za imprezami w wykonaniu ekipy a7x. A zwłaszcza teraz, kiedy sama do niej należy i patrzy na to z zupełnie innej strony.
Po chwili Brian, ku niezadowoleniu dzieci oświadczył, że trzeba iść. Lily marudziła chwilę przy pianinie, ale wreszcie podeszła do taty.
- Czy Sammy może iść do nas? - zapytała.
- A może zapytaj cioci, hm? - Brian odpowiedział jej z uśmiechem.
- Ciooociu, czy Sammy może iść? - mała podbiegła do Ari i popatrzyła w jej oczy z błagalną minką, a zaraz potem podszedł jej syn i zrobił to samo.
- Jimmy, jak myślisz? - Ariana spojrzała na męża.
- Proszę bardzo. A ty się zgodzisz?
- Jasne,
Kiedy tylko dzieci usłyszały odpowiedź, rozległ się krzyk wdzięczności i ganiając się oboje wylecieli na dwór.
- Powodzenia z tymi potworami. - zarechotał Jimmy i klepnął nieszczęśliwego Briana w ramię.
- Na pocieszenie powiem, że Michelle załatwi dzieciom jakąś kolonię czy tam wycieczkę. - powiedziała Ari ze śmiechem, patrząc na zbolałą minę Briana, która po usłyszeniu informacji zmieniła się w szeroki uśmiech. Taki sam zagościł na twarzy Reva.
- Kupimy jej za to wódkę! - zaświeciły mu się oczy.
- Tak! - Brian już był ucieszony. - Zajmijcie się sobą. - poruszył brwiami i wyszedł. Zawołał biegające po trawie dzieciaki, chwycił je za ręce i poszli w stronę Hanerowego domu.
Wieczorem, w ciepłym świetle zachodzącego słońca, wszyscy doskonale się bawili, podobnie jak kiedyś w trasie. Podobnie, bo wcześniej nie towarzyszyła im gromadka dzieci, za którymi trzeba było latać i pilnować, by nie jadły trawy i tej podejrzanej 'gliny' z piaskownicy.
Shadows zabawiał całą szóstkę. Na kolanach zmieściły mu się Hannah i Sannie Baker oraz mały Owen, jego własny syn, który wtulał się w ciepły tors ojca. Obok siedzieli Sammy i Lily oraz starsza już Alice, córka Johnny'ego i Missy.
- Michelle, powiedz, że załatwiłaś. - Brian posłał jej błagalne spojrzenie. Przez chwilę nic nie mówiła, ale potem uśmiechnęła się.
- Za tydzień cała szóstka wyjeżdża do Disneylandu. - poruszyła brwiami wymownie, a resztę zatkało. - Oczywiście wiem, że nie puścicie ich samych z jakimś kolesiem, czy coś. - zaśmiała się. - Brian, twój ojciec i nasi rodzice zgodzili się ich tam pilnować. - skończyła, zadowolona z siebie.
- Jesteś genialna! - wybuchła po dłuższej chwili Gena, a Rev jej zawtórował. Kiedy wszyscy przyswoili tę wiadomość, a Michelle obiecano ponad cztery litry wódki, dzieciaki zaczęły przysypiać. Matt uśmiechnął się i zaniósł swojego śpiącego synka do domu. Po chwili Gena i Zacky zgarnęli jeszcze bawiące się bliźniaczki, a Alice poprosiła rodziców, by też wracali. Hanerowie i Sullivanowie po pożegnaniu się ze wszystkimi, ruszyli w jedną stronę.
Sammy i Lily mieli jeszcze energię, więc szli przed rodzicami.
- Niezły widoczek. - skomentował Rev, patrząc z uśmiechem na dzieci.
- Już rośnie w nim opiekun. - Brian pokiwał głową i objął mocniej Avis idącą obok niego.
- A skąd wiesz, że opiekun? Może to już początki miłości? - jego żona parsknęła śmiechem, a Brian zrobił oburzoną minę.
- Chociaż w sumie.. - zastanowił się. - Lepiej wariat Sullivan, niż jakiś pizduś z Huntington. - przyznał.
- Oj, już ty z tymi wariatami nie przesadzaj. - powiedziała Ariana. - Ale będziesz miał ubaw z pilnowaniem córeczki.
- Sammy zrobi to za mnie. - wycwanił się. - Ale oczywiście, będę doglądał! - zawołał po chwili, bo wszyscy na niego spojrzeli. - W ogóle to mam pomysł. Co wy na to, by Sam spał dziś u nas? - chciał się zrehabilitować.
Rev i Ariana spojrzeli na siebie i jednocześnie na ich twarzach zakwitły porozumiewawcze uśmiechy.
- Sam, Lily.. - Ari pochyliła się nad dziećmi, kiedy byli już pod domem Hanerów. - Chcecie dziś nocować razem u cioci Avis i wujka Briana?
- TAAK! - pomimo całego dnia zabawy, dzieci zaczęły skakać ze szczęścia.
- No to miłej nocy Hanerki! - Rev rozrechotał się, pocałował Sama w czoło, poczekał aż Ari się z nim pożegna i zgarnął ją w swoje ramiona. - Na razie, głupki! - pociągnął żonę w stronę domu.
- Miłe z jego strony. - Ari uśmiechnęła się, kiedy wchodzili do domu.
- Po prostu rozumie potrzeby małżeństwa z dzieckiem. - zachichotał i zaczął rozpinać jej bluzę.
- A może najpierw gorąca kąpiel, a nie tak od razu, co?
- Ty to umiesz ostudzić emocje.. - Jimmy powlókł się smętnie za żoną do łazienki, ale kiedy zobaczył ją w samej bieliźnie, pochylającą się nad wanną, zaraz się rozchmurzył. Przesunął dłońmi po jej ciele i przytulił ją do siebie mocno. Ariana uśmiechnęła się i pocałowała go czule. Zapomniała już o wszystkim, co stało się dziewięć lat temu. Nie pamiętała agonii, w jaką wpędził ją Jimmy swoim odejściem. Jednak on pamiętał. Za każdym razem, kiedy ją dotykał i patrzył w jej oczy przeklinał siebie za to, że był w stanie zrobić to jedynej kobiecie, którą kochał. Od dziewięciu lat w najmniejszym nawet geście starał się jej to wynagradzać.
A skoro zgodziła się za niego wyjść, a potem zostać matką jego dziecka, to chyba mu się udało.

                                                                THE END



ok, no to teraz przydałoby się podziękować.. więc dziękuję. wszystkim, którzy czytali, wyrażali swoje opinie i w ogóle byli jakkolwiek zainteresowani. 
dzięki i do przeczytania ;)

piątek, 4 kwietnia 2014

57. it used to be

joooł, ppl ;) tak się zebrałam i napisałam cuś w autobusie. wiecie jak te głupki patrzą w ekran? masakra :D no dobra, nie będę pieprzyć, ale mam dziś jakiś dobry humor, mimo że 9 rano ;) 
następny będzie epilog i kuniec historii. keep calm <3

*


Od pamiętnego dnia minęły trzy tygodnie. Mogłabym ten czas nazwać najpiękniejszym w swoim życiu, gdyby nie te wątpliwości. Miałam je przez cały czas i byłam o to na siebie zła, ale właściwie.. kto by ich nie miał?
Jimmy to widział. Widział moje wycofanie i to, że nie traktowałam go ani zbyt czule, ani nie chciałam by był blisko. Nie potrafiłam mu znów zaufać, mimo że nawet próbowałam się do tego zmuszać. Nie dało się, po prostu nie.
Dlatego postanowiliśmy wyjechać. Daleko. Jak najdalej, by być tylko we dwoje i radzić sobie z uczuciami i potrzebami, które nas nurtowały. Nie chciałam być sama, ale też nie czułam się dobrze w jego towarzystwie. Starał się jak mógł, ale ja nie potrafiłam tego docenić. 
- To który szczyt jutro zdobywamy? - zapytał Jimmy, leżąc obok mnie.
- Ten tysięcznik. - zdecydowałam. - Zbieraliśmy się na niego trzy dni.
- Chyba wyrosły mi nowe mięśnie.. - jęknął, zakrywając głowę kołdrą.
- Wiesz, że nie musisz się zgadzać ze mną we wszystkim. - wykorzystałam chwilę, że mnie nie widzi.
- Ale chcę. To nie jest metoda 'nawaliłem, więc robię wszystko, co ona chce' - powiedział poważnie. - Po prostu mi to pasuje. Chcę z tobą spędzać czas, pokonywać trudności i zdobywać szczyty, w każdym tego słowa znaczeniu.
- No dobrze.. - nie miałam nic do dodania. Jimmy uśmiechnął się do mnie, a widząc, że nie odwzajemniłam uśmiechu, wywrócił oczami i przyciągnął mnie do siebie, by się przytulić. Zasnął dość szybko, wykończony dniem, ale ja jeszcze myślałam. Podobało mi się to, że nie zachowywał się jak żałujący za grzechy śmiertelnik, tylko pewnie sięgał po to, co mu się należało. To ja nie potrafiłam mu tego dać, więc sam sobie brał, wręcz każąc mi zapomnieć o tym, co było.
Następnego dnia zerwaliśmy się rano i po obfitym śniadaniu wyruszyliśmy w drogę. Nie rozmawialiśmy dużo, ale mieliśmy trochę śmiechu jak się rypnęłam na ziemię i starłam kolano do krwi.
- Sierotka ruska..- Rev zaśmiał się głośno i posadził mnie na kamieniu. Spojrzał na mnie z uśmiechem, a mi zachciało się śmiać, więc wybuchłam głośnym śmiechem.
- Zaraz się uduszę.. - wyłam ze śmiechu, a Jimmy ze mną, sami nie wiedzieliśmy dokładnie z czego.
- Okej, spokój. - odetchnął i jeszcze chichocząc pod nosem, oczyścił mi kolano i pomógł wstać.
- Się posikam.. - znów zgięło mnie ze śmiechu. 
- Lepiej nie, bo będziesz musiała iść bez spodni i majtek. - poruszył brwiami. - Co by mnie ucieszyło, nie powiem. - wyszczerzył się.
- Tego jestem pewna.. - wymamrotałam i otarłam łzy śmiechu. Spojrzeliśmy na siebie jeszcze raz i wyruszyliśmy w dalszą drogę. W tym spojrzeniu wiele było z dawnej Ari i z dawnego Jimmy'ego, co nie wiedzieć czemu, bardzo mnie ucieszyło. Te wspólne wspinaczki pozwoliły mi spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy. Wcześniej byłam z nim i nie myślałam ani o przyszłości, ani trochę. Żyłam tym, co było, chwilą. Podczas mojego wyjazdu miałam czas, by to przemyśleć, a ten tydzień, który powoli mija nam w górach potwierdził wszystko, do czego doszłam wtedy. Jeśli Jimmy oświadczyłby mi się dwa miesiące temu - odmówiłabym, tego byłam pewna. Ale jeśli oświadczyłby się teraz, mimo tego że mu jeszcze nie ufam, zgodziłabym się. Tak czuję. 
- Jesteśmy.. nareszcie. - jęknął Jimmy, wchodząc za mną na szczyt i zamiast podziwiać widoki, usiadł na tyłku, a potem położył się na ziemi. - Więcej nie zdzierżę.
- Jeszcze musimy zejść. - przypomniałam mu.
- Nie dobijaj..
- Jak chcesz. - wzruszyłam ramionami i odwróciłam się, patrząc na linię horyzontu.
- O nie! Koniec tego. - usłyszałam i poczułam jak łapie mnie wpół i odwraca do siebie. - Wiem, że mi nie ufasz. - popatrzył na mnie, mrużąc oczy. - Wiem i cholernie mnie to boli, ale nie narzekam, bo wiem dlaczego tak jest. Ale może zacznie ci choć trochę zależeć, by spróbować odzyskać to zaufanie, co?
- Zależy mi. - mruknęłam, odwracając wzrok.
- Gówno, a nie ci zależy. 
- Naprawdę..
- Nie kłam mi w żywe oczy. Nie potrafisz, prawda?
- Nie. - przyznałam, przełykając gulę w gardle. - Chcę, ale mi nie wychodzi.. starałam się, uwierz mi. Nie będzie tak, jak wtedy, ale mogłoby być coś nowego.. tylko nie wiem, jak to zrobić.
- Popatrz na mnie. Prosto w oczy. - dla pewności złapał mój podbródek. - Chcę tego. Chcę wieczności z tobą. Nie życia, to za mało. Wiesz, że gdybyś mnie nie przyjęła z powrotem.. nie było by mnie tu już. 
- Jimmy..
- Nie Jimmy, tylko tak. Podtrzymujesz mnie przy życiu, pozwalasz widzieć wszystko w jaśniejszych kolorach. Kiedy mam ciebie, wiem, że mam do kogo wrócić. Do kogoś, kto mnie rozumie i zawsze będzie miał czas, by ze mną być. Ariana, mówię z serca. Chcę byś była moją narzeczoną, żoną, matką moich dzieci, moją wiecznością. I to nie jest ani trochę na wyrost, bo długo się zbierałem, by ci to powiedzieć. 
Zacisnęłam zęby, nie wiedząc kompletnie, co powiedzieć. Jego słowa czasami mnie przerażały, a czasami doprowadzały do łez, nie tylko tych ze smutku. Już wiem, dlaczego to on koryguje teksty Shadowsa. Po prostu czuje je w sercu, to jest jego fikcja.
- Wierzę ci. - popatrzyłam mu w oczy i uśmiechnęłam się lekko. Napięcie, które towarzyszyło mi od ponad trzech miesięcy odpuściło. Nie pozostał po nim nawet ślad. - Jimmy, nie wiem jak to zrobiłeś..ale to przeszło.. - przytuliłam go mocno, chcąc podziękować, bo to niezaprzeczalnie jego zasługa.
- Tak szybko? - zdziwił się, ale też mnie objął.
- Trwało prawie miesiąc, więc czy ja wiem czy tak szybko.. - zaśmiałam się, czując tę lekkość na sercu.
- Nieważne, mała.. przeszło ci. Kochasz mnie, prawda? - zajrzał mi w oczy.
- Nadal boisz się odpowiedzi?
- Teraz tak.. - przełknął ślinę w oczekiwaniu.
- Tak, Sullivan, kocham cię. 

czwartek, 27 lutego 2014

56. walk away

tak bardzo chciałam, by post miał chociaż trochę wspólnego z tą piosenką. mam zbyt miękkie serce.


Po prostu odejdź, będzie ci łatwiej.
Po prostu odejdź, uwolnij mnie z tego piekła.
Po prostu odejdź, już nic nie zostało z uczuć.
Po prostu odejdź i udaj, że to wszystko jest nieprawdą.




*

- Nie.. - jęknął. - Błagam cię, wysłuchaj mnie..
Potrząsnęłam głową i zacisnęłam zęby. Sama nie wiedziałam, czy chciałam go słuchać czy nie.
- Rev, odejdź..
- Proszę cię, nie każ mi tego robić.. błagam. Ja naprawdę.. nie możesz mnie za to nienawidzić bardziej, niż ja sam siebie nienawidzę. - opadł przede mną na kolana. 
- Co ty.. - urwałam, wpatrując się w niego. Byłam w szoku.. nie wiedziałam, że go na to stać. Ludzie przechodzący obok mojego domu patrzyli na tę sytuację z zainteresowaniem.
- Od miesiąca wypominam sobie każde słowo i każdy gest, które mogłyby cię zranić i ledwo powstrzymuję się od zrobienia sobie czegoś. Jedyne, co mi daje nadzieję, to to, że może znów mnie zechcesz, że może przygarniesz mnie do siebie. - mówił, patrząc na mnie błagalnie. - Wiem, że proszę o wiele.. - zacisnął usta i wyciągnął do mnie ręce w proszącym geście.
Milcząc, wsunęłam dłonie w jego, a on złapał je kurczowo. Pociągnęłam go do przodu, by wstał i wszedł do domu, a potem zamknęłam drzwi i spojrzałam na niego.
- Nie jesteś czysty, prawda? - udało mi się wycedzić.
- Nic nie brałem, ani nie piłem, przysięgam.
- Nie o to mi chodzi. - pokręciłam głową, a w jego oczach błysnęło zrozumienie. Wiedział, że myślałam o seksie i o tym, że już nie jest moim Revem.
- Zrobię cokolwiek.. - zaczął, ale mu przerwałam.
- Tu już nie ma nic do robienia. Zabrałeś mi najcenniejszą osobę, jaką miałam, a teraz oddajesz ją używaną? - zapytałam. - I to jeszcze przez jakiegoś rudego prymitywa, który nie przejmuje się tym, ile osób zrani, byleby dostać to, co chce? Jimmy, myślałam, że Leana dała ci do myślenia, ale się myliłam. - powiedziałam cicho, a on niemal się zgiął.
- To boli, Ari.. - złapał się za głowę.
- Wiem, że boli. A myślisz, że jak się czułam, kiedy mnie przepraszałeś na tej ulicy? - przypomniałam sobie, jak wyłam, marząc o śmierci. 
- Słyszałem.. już wtedy wiedziałem, że źle zrobiłem.
- Wiedziałeś? - zapytałam z niedowierzaniem. - I dałeś mi cierpieć przez tyle czasu?
- Chcesz powiedzieć 'nie'.. - nie odpowiedział na moje pytanie. - Rozumiem. - głos mu się załamał i zaczął się lekko trząść. - Ale proszę, daj mi jeszcze jedną szansę. Ostatnią. - samotna łza potoczyła się po jego policzku, kiedy opadł na fotel, zaciskając dłonie w pięści na swoich włosach.
Stałam nad nim i nie wiedziałam, co czuję. Moje serce już dawno eksplodowało bólem i jedyne, na co miałam ochotę, to przytulić go do piersi i powiedzieć, że zapominam i wszystko będzie dobrze. Jednak wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, bo nie miałam pojęcia, jakie będzie dalsze życie u jego boku. Znów to zrobi, a potem znów wróci, błagając mnie o litość? Nie chciałam tego, ale również nie chciałam, by cierpiał ani, co gorsza, zrobił sobie krzywdę. Przełknęłam ślinę, wiedząc, że to moment kulminacyjny i czas na moją decyzję. 
Zaryzykuję. Może zapomni..
- Dobrze. - powiedziałam cicho.
- Czy.. - podniósł gwałtownie głowę. Jego policzki błyszczały od łez, ale w oczach miał nadzieję.
- Daję ci tę szansę. Właściwie, to ciągle masz tę pierwszą, bo nie ma drugiej. - tym razem ja wyciągnęłam do niego rękę. Schwycił ją w obie dłonie i znów przede mną uklęknął.
- Dziękuję. - pocałował moją dłoń, mocząc ją swoimi łzami. - Dziękuję, Ari. Kocham cię, naprawdę. Teraz to wiem i nigdy, obiecuję, nigdy cię nie zostawię. Oddam ci wszystko, co mam i jeszcze więcej, by tylko zatrzeć ten ból, który ci sprawiłem. Powinienem za to iść do piekła.. powinni mnie za to torturować. - przytulił moją dłoń do swojego policzka. 
Nie mogłam patrzeć na to, jak się przede mną płaszczy, nie byłam takim typem. Nie potrafiłam jednak już nic powiedzieć. Jimmy płakał u moich stóp, a ja nie wiedziałam czy być szczęśliwa, płakać razem z nim czy jeszcze co innego. Ta mała namiastka dotyku, kiedy trzymał moją dłoń w swoich przestała mi wystarczać. Zapragnęłam poczuć więcej, chciałam, by mnie przytulił, bym to ja przytuliła jego, żeby nasze ciała znów spotkały się tak, jak kiedyś. 
- Wstań już. - powiedziałam zachrypniętym głosem. Spełnił moją prośbę, ale bał się wykonać jakikolwiek ruch, czułam to. Wyjęłam swoją dłoń z jego. Przez chwilę widziałam strach w jego oczach. Może myślał, że zmieniam zdanie? - Jakim Jimmy'm chcesz dla mnie być? - zapytałam po chwili. 
- Wiecznym. - odpowiedział od razu. - Najlepszym. Nowym, z doświadczeniem i wiedzą, że ma przy sobie kobietę, która wybaczyła mu cios prosto w serce. - patrzył na mnie.
- Wybaczyła ci. - pokiwałam głową, zgadzając się. Wybaczyłam mu. Nie obchodził mnie już ból, który przez niego przeżyłam. Każde słowo, które dziś wypowiedział zacierało go tak, że odchodził w niepamięć. Zrozumiał moją miłość i to, że miał ją i niepotrzebnie wypuścił z rąk. Jednak ona łaskawie zgodziła się do niego wrócić jak ptak, który upodobał sobie gniazdo. Znów osiadła głęboko w jego sercu i miałam nadzieję, że pozostanie tam nieruszona aż do  końca, kiedy wyrwie ją sama śmierć. 
- A ja będę jej za to wdzięczny. Napiszę dla niej najpięknięszą piosenkę świata i sprawię, by wszyscy wiedzieli, że jest tylko dla niej. 
- Już nic nie mów, bo będę ryczeć. - powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. - Ty chuju. - sklęłam go, a potem przytuliłam. Westchnął z ulgą i objął mnie mocno, szepcząc przeprosiny do mojego ucha.

poniedziałek, 24 lutego 2014

55. wrong side

nie wiem jak mam się z Wami przywitać misie kolorowe. w takim stanie mogę Was tylko kochać i już. post jest krótki, no aaaale <3

the song

*

Ostatni dzień na Hawajach spędzałam w towarzystwie Tylera. Chodziliśmy po plaży, siedzieliśmy w barach i zapijaliśmy się kolorowymi drinkami. Nie czułam się dobrze z myślą o powrocie, więc wlewałam w siebie litry alkoholu pomieszanego z sokami, by ją zatrzeć. Mówiąc szczerze - nie chciałam wracać. Miałam głęboko gdzieś wszystkie uczucia i wolałam zostać tutaj i żyć w nieświadomości. Jednak nawet gdybym tutaj została, nie uciekłoby to ode mnie, dlatego wolę to zrobić teraz.
Zmusiłam się do wstania ze stołka i chwiejnie stanęłam przy barze.
- Widzę, że za nic nie chcesz wracać. - Tyler zaśmiał się i chwycił mnie w talii, bym nie wyrżnęła orła. - Pomóc ci? - upewnił się, ale nie miałam siły odpowiedzieć, więc pociągnął mnie do wyjścia. - Ostatnia noc musi być przechlana. - zarechotał. W końcu chyba zaczęłam sprawiać mu za duży ciężar i po prostu wziął mnie na ręce. Co się działo potem? Nie mam pojęcia. 
Obudziłam się w środku nocy na potężnym kacu. Siłą otworzyłam oczy i zobaczyłam mój pokój hotelowy, a gdy się rozejrzałam, spostrzegłam Tylera leżącego obok mnie. O nie. 
- Tyler! - wrzasnęłam, nie zważając na bolącą głowę i ogień w gardle, który żądał ugaszenia.
- C-co? - obudził się gwałtownie.
- Spaliśmy ze sobą?! - wbiłam w niego wzrok. Błagałam, by powiedział 'nie'.
- Jasne, że nie! Byłaś nieprzytomna!
- Kuurwa.. - jęknęłam i opadłam na poduszkę, czując ulgę.
- Masz mnie za takiego.. - nie dokończył.
- Nie.. przepraszam. Po prostu sama nie wiem, co mogłabym zrobić z żalu.. 
- Za dużo wiem na wasz temat, bym mógł na to pozwolić. Kochasz go. - stwierdził. - Nawet teraz, jak nie jesteście razem, przejęłaś się, że ze mną spałaś. - pokręcił głową. - A on?
- Niee.. - potrząsnęłam głową, nie chcąc wyobrażać sobie, co ON mógł z nią robić.
- Właśnie. - skrzywił się. - Przyniosę ci wody, a potem idziesz spać, żebyś jutro była w miarę żywa.
Nie powiedziałam nic. Wypiłam wodę, którą przyniósł i usnęłam.
Otworzyłam oczy koło dziesiątej już w lepszym stanie. Dziękowałam sobie, że spakowałam się wcześniej, przewidując, że ostatniej nocy nawalę się w trupa. Super, kupię sobie puchar za to. Przywitałam się z Tylerem, który już nie spał i poszłam pod prysznic, by zmyć z siebie smród alkoholu i papierosów. Stojąc pod natryskiem gratulowałam sobie tego, że mimo takich przeżyć, nie dałam się znów wciągnąć w narkotyki. Chociaż było blisko i to nie raz. Pierwsze załamanie było wtedy na ulicy. Byłam pewna, że jeśli podszedłby do mnie ktokolwiek i zaproponował nawet pieprzony metadon, wzięłabym wszystko. Naćpałabym się po uszy, byle by nie czuć bólu. Drugi raz był w moim domu. Przekopując książki, znalazłam między kartkami dwie tabletki ecstasy. Nie wiedziałam skąd się wzięły, ale nie obchodziło mnie to. Wpatrywałam się w nie z pożądaniem, jakie nie gościło w moich oczach od siedmiu lat. Miałam je już na języku, kiedy zadzwonił do mnie Leo z zapytaniem o kolejny tatuaż. Dziękowałam przypadkowi, wyplułam je i wyrzuciłam, a potem długo myłam zęby by pozbyć się słodkiego smaku. Ostatni raz był tutaj, na Hawajach. Czwartego dnia, kiedy nie czułam jeszcze takiego zobojętnienia, jak teraz. Wszystko we mnie krzyczało, kiedy obwieszony łańcuszkami koleś machał mi torebeczką przed oczami. Wtedy właśnie pojawił się Tyler. Kazał mu spierdalać, a kiedy facet odszedł, oszołomienie ustało i mogłam już normalnie funkcjonować. Dlatego postanowiłam zaufać Tylerowi i wszystko mu opowiedzieć. Dla niego nie miało to większego znaczenia, bo i tak zostanie tutaj i dalej będzie sprzedawał ryby, a ja wrócę do LA. Dla mnie jednak miało, bo mogłam powiedzieć mu wszystko, bez względu na to, jak brutalne czy obraźliwe były moje przemyślenia. Nie mogłam tego zrobić siedząc z Valary czy Avis, bo one nie były bezstronne. Tyler był i dlatego był do tego idealny.
Kiedy, pożegnana z Tylerem, siedziałam w samolocie, znów ogarnęło mnie dziwne uczucie. Tym razem wszystko wróciło. Gdy lądowałam w Huntington i wychodziłam z lotniska, smutek przygniótł mnie z nowym ciężarem i wycisnął łzy z moich oczu. Taksówkarz podwiózł mnie do miasta, a resztę drogi przebyłam pieszo, chcąc się trochę uspokoić. Ciągnęłam za sobą walizkę i mruczałam pod nosem uspokajającą melodię, byle by tylko nie ryczeć jak ostatnia idiotka. Przed drzwiami stała niespodzianka.
- Musiałeś? - jęknęłam, widząc go. Nie chciałam na niego patrzeć. 
- Chcę ci wszystko wytłumaczyć.. - zaczął. - Już wiem, co się stało i wiem, że jestem kompletnym kretynem. Przepraszam i wcale nie liczę, że kiedykolwiek mi wybaczysz, ale posłuchaj.. - mówił. Przepchnęłam się do drzwi i otworzyłam je szybko. Wrzuciłam walizkę do środka i sama weszłam do domu, nie pozwalając, by i on wszedł.
- A może ja wcale nie chcę słuchać? - odważyłam się na niego spojrzeć. Spodziewałam się nie zobaczyć na jego twarzy ani krzty emocji. Było inaczej.

piątek, 21 lutego 2014

54. stop telephoning me

ziuup, no heeej :3 znów ja z moją bazgraniną, co ją pisałam w autobusie i zaglądał mi przez ramię jakiś koleś. 
miałam pierwszy wykład z politycznych dyskursów. MEGA<3 
tak, musiałam się pochwalić.
ok, to nie przedłużając tego beznadziejnego wstępu, enjoy ;)

the song

*

A:- Halo? - odebrałam pierwszy telefon od tygodnia.
B:- No wreszcie, dobijam się pół dnia. Cześć sierotko. - Brian jak zwykle bezpośredni.
A:- Już się przywitałeś z Avis?
B:- Pewnie, że tak. To była dzika noc. - zaśmiał się. - Kiedy wracasz? 
A:- Za sześć dni.
B:- Tak długo? - jęknął. - Ja chcę cię przytulić, noo.
A:- Przeżyjesz. - zaśmiałam się.
B:- Chyba ci się polepszyło, co? - usłyszałam, że się uśmiechnął. - To super Ari. Naprawdę się cieszę.
A:- Ja też. Ale nie spodoba ci się to, co zaplanowałam. - stwierdziłam i opowiedziałam mu o tym, że zamierzam wyjechać.
B:- Nie ma mowy. - warknął. - Nigdzie nie pojedziesz i koniec. Ty nie wiesz, co się tu kurwa dzieje. Ta trasa była jedną, wielką pomyłką. Jeszcze nigdy nie wstydziliśmy się tak supportu. Ludzie mówili, że ledwo wytrzymywali. Ten pieprzony zespół, mimo prób, grał z półplaybacku, a ta laska wydzierała się jak zarzynana świnia. - mówił, a mi coraz bardziej było ich żal. - Byliśmy tak wkurzeni, jak tylko można. Larry zerwał współpracę, bo chcieli nagrać z nami kawałek, ale że byli tak gówniani to powiedzieliśmy im, by się pierdolili. Pogodziłem się z Revem. - powiedział i zamilkł na chwilę, czekając na moją reakcję.
A:- To dobrze. - wzruszyłam ramionami.
B:- Chcesz słuchać dalej? - upewnił się.
A:- Mów.
B:- Przepraszał mnie chyba z pięćset razy, chociaż to ja powinienem, bo mu jebnąłem aż miło. Wylało się z niego wszystko po prostu. Kopnął ją w tyłek chyba. - powiedział, a we mnie odżyła nadzieja, jednak nie tak silna jak kiedyś. - Mówił, że zasługuje na najgorsze kary za to, co ci powiedział i co ci zrobił.
A:- Powiedział, że chce do mnie wrócić? - wyrwało mi się.
B:- Kazał ci tego nie mówić, ale tak. - przyznał. - A ty chcesz wrócić do niego?
A:- Nawet nie wiesz jak. Tylko.. - zwiesiłam głos.
B:- Tylko? 
A:- Tylko nie teraz. Jestem tutaj sama i czuję się świetnie. Poznałam faceta, który jest nawet miły i nie mam ochoty stąd wyjeżdżać i stawiać czoła temu, co mnie czeka w Huntington. 
B:- Rozumiem. Wiesz, ja sam to bym go kopnął w dupę po tym, co zrobił. 
A:- Ale ja nie mam honoru, tak wiem. - przerwałam mu z niesmakiem.
B:- Nie to chciałem powiedzieć. Myślałem raczej na tym, że ty postrzegasz miłość podobnie do niego i nie znasz granic. - powiedział. - Niestety nawet tych negatywnych.
A:- No cóż, każdy jest inny. Powiesz mi, co było między nimi? - znów powiedziałam za dużo.
B:- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Mogę ci powiedzieć, że nie patrzył na nią tak jak na ciebie. Wiesz dobrze jakim on jest perfekcjonistą jeśli chodzi o muzykę i pewnie domyślasz się, jakiego wkurwa złapał o te koncerty. Dla niej to nie było ważne, chciała być sławna.  Znudzili się sobą i po trzech dniach zaczęli się kłócić o wszystko i wszędzie. Dochodziło do tego, że nazywali się epitetami, za które wypraszali ich z barów. Rev mówił takie rzeczy, których ja bym nigdy nie użył w stosunku do kobiety. - zaznaczył. - Nawet takiej, której nienawidzę.
A:- Dziwne to jest. - stwierdziłam. - Nie wiem, czego on potrzebował. A może to ona kopnęła go w tyłek i wraca?
B:- Potrzebował przekonać się, że to ty jesteś tą, którą naprawdę kocha. Dałaś mu wolną rękę, czego w ogóle się nie spodziewał. Powiedział mi, że był przekonany, że będziesz walczyć, ale znów go zaskoczyłaś i tego nie zrobiłaś. I wierz mi, to on powiedział, żeby spierdalała. 
A:- Mógł się przekonywać inaczej. Powiedz mu, że jest idiotą. - powiedziałam. 
R:- Wiem, że jestem. - usłyszałam Reva.
A:- Gates, ty pieprzony dupku! - krzyknęłam i rozłączyłam się.
- No co za chuj! - zrobiłam minę, chociaż tak naprawdę nie byłam zła. Pobyt tutaj sprawił, że nie obeszło mnie to tak bardzo. Znów wyszłam z hotelu, tym razem nie po to, by samotnie błąkać się po plaży. To, co powiedziałam Brianowi o facecie nie było po to, by komukolwiek dopiec. Naprawdę go poznałam i naprawdę był miły. 
- Cześć - uśmiechnął się do mnie i poprowadził na koc. Usiedliśmy na nim i zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziałam mu o niedawnej rozmowie z Brianem i o tym, co mi powiedział o Jimmy'm. 
- Daj mu wrócić i wyjaśnić wszystko. - poradził mi.  - Faceci czasami są debilami i chcą sprawdzić swoje uczucia. Niestety wybierają te najboleśniejsze sposoby. Sam tak miałem, ale kobieta, której tak zrobiłem nie wykazała się ani zrozumieniem ani empatią. Nawet nie twierdzę, że powinna. Kopnęła mnie tak mocno, że zrozumiałem, na co tak naprawdę ją naraziłem. 
- I dlatego teraz wiesz, co należy zrobić. - pokiwałam głową. - Tylko wiesz.. przez ten czas tutaj trochę mi się to zatarło. - zwiesiłam głos.
- Ucieczka tak robi. - spojrzał na mnie. - Jak wrócisz, wrócą uczucia, wierz mi. A on będzie ci to wynagradzał do końca życia i nigdy więcej cię nie skrzywdzi. Jestem tego pewien. 
- A jeśli te uczucia nie wrócą? - zapytałam. - Co, jeśli wrócę tam, a w moim sercu nadal będzie obojętność? Powinnam uciec czy żyć tam i patrzeć jak cierpi?
- Niech ci się przyśni dziś w nocy. - nie odpowiedział na moje pytania. - Jeśli dalej będziesz obojętna, potraktuj powrót jako ostatnią deskę ratunku. Ale z tego, co mi opowiadałaś.. on nie jest silny, tak jak ty. Nie jest silny, tak jak ja byłem, że wytrzymałem kopnięcie przez kobietę, którą szczerze kochałem. On tego nie wytrzyma. - przestrzegł mnie. - Nie jestem jakąś wyrocznią, ale.. - spojrzał na mnie. 
Przeszedł mnie dreszcz. Wiedziałam, o czym mówi. Mnie również przeszło to przez myśl, ale odrzuciłam to, stwierdzając, że skoro prochy mnie nie zabiły, to nic innego również nie może i wolę czekać na naturalną śmierć. Znałam Jimmy'ego i wiedziałam, że on pomyślałby zupełnie odwrotnie.

wtorek, 18 lutego 2014

53. true colours

po prostu nie mam słów. dzisiejszy odcinek Doroty mnie rozjebał. tak kompletnie. i się aż boję, co będzie potem. wpycham się z moim bazgraniem.
dedyk właśnie dla Doroty. bo mogę.


the song

*

Pojechali. W niezbyt dobrym stanie. Gates jak dowiedział się, że Rev mnie zostawił, nie patyczkował się i po prostu polazł do niego i go jebnął. Jimmy się nie bronił, ale nie naprawiło to stosunków między nimi. I tak oto stałam się przedmiotem sporu najlepszych przyjaciół. Czułam się z tym świetnie, tak samo jak z decyzją Reva. Na miejscu mojego tatuażu na nadgarstku jest wielka, rozszarpana rana, tak go sobie podrapałam tej nocy, kiedy spotkałam go w drodze do domu. Val mnie trochę pociesza, ale wie, że nie jest w stanie nic zdziałać, bo sama mnie do tego namówiła. Ale nie mam jej tego za złe. Przyczyniła się do tego, że posiadam wspomnienia z najpiękniejszego okresu mojego życia, mimo że każde boli mnie jak pieprzony nóż w sercu. Teraz, kiedy oficjalnie straciłam wszystko, co miałam, nie wiedziałam, co z sobą począć. Błąkałam się po domu, chodziłam do Leo po kolejne tatuaże i zagłuszałam ból jak tylko mogłam. Zniszczyłam moją perkusję, bo za bardzo przypominała mi noce, kiedy z Revem doprowadzaliśmy moich sąsiadów do szewskiej pasji, grając. Moimi przyjaciółmi znów okazały się książki. Kupowałam ich tony i każdą przeczytaną wstawiałam na półkę z podpisem 'Jimmy'.  Ma już paręnaście pozycji. Pierwsze parę regałów ma podpis 'odwyk'. Chociaż wątpię czy jestem w stanie zapomnieć i się wyleczyć. To mnie nie niszczyło, po tym nie miałam bolesnych zjazdów. To napełniało mnie szczęściem i sprawiało, że na każdy dzień patrzyłam jak na możliwości. 
Co bym zrobiła, gdyby nagle stanął w moim progu i powiedział, że chce wrócić? Wyzwałabym go od chujów, a potem przytuliła i powiedziała, że znów jestem jego. Nie miałam dumy, jeśli chodziło o to. Nie miałam ani krzty honoru, którym mogłabym się unieść. Moje uczucie do niego było zbyt wielkie, bym mogła mu odmówić. 
Teraz, gdy nie mam pracy, liczę kasę. Nie mam jej mało, ale ubywa z każdym dniem, kiedy wydaję na książki, tatuaże, żarcie i alkohol. Ostatnio byłam w muzycznym, by zapytać, czy mnie zatrudnią, ale stwierdzili, że mam za duże doświadczenie na sklep. Chciałam więc zadzwonić do Matta z Bulletów, by sprawdzić, czy nadal mnie chcą, ale Valary wybiła mi to z głowy, zabraniając uciekać z kraju. 
- Masz stawić temu czoła, rozumiesz? - chwyciła mnie mocno za ramiona. - On się opamięta, zobaczysz. Dasz mu wtedy wrócić?
- Pytanie.. - mruknęłam. - Jestem jak porzucony pluszak. Przyjdzie i zastanie mnie w tym samym miejscu. Wystarczy mnie uprać i znów można mnie przytulać. - wzruszyłam ramionami. - Może tego nie zrozumiesz, ale on był dla mnie wszystkim. Mam trochę skrzywione spojrzenie na świat, ale akurat on był.. jedyną osobą, na którą patrzyłam normalnie. 
- Nie rozumiem, masz rację. - pokiwała głową. - Nie wiem, jak można tak nie mieć honoru. To nie ma być obraza! - zaznaczyła, kiedy na nią spojrzałam. - Kochasz, to wystarczy jako wytłumaczenie.
Ostatnio w Huntington zrobiło się chłodno, a chłodno znaczy nieprzyjemnie. Nie cierpię zimna, dlatego postanowiłam uciec na tydzień. Stwierdziłam, że powydaję kasę póki ją mam i pojadę na pieprzone Hawaje. Powiedziałam o tym Valary, żeby nie truła mi dupy, że się zamartwiam czy uciekam. Połowę walizki stanowią książki, chociaż nie byłam pewna, czy nie jest ich za mało na tydzień. Najwyżej sobie dokupię.
Dwa dni później stałam już z Avis na lotnisku i czekałam na samolot.
- Szkoda, że nie pozwoliłaś mi jechać z tobą. - marudziła.
- Nie wytrzymałabyś ze mną. - uśmiechnęłam się lekko. - Muszę sobie poprzeżywać. 
Przekonywała mnie, że jej to nie przeszkadza, ale dobrze wiedziałam, że jest inaczej. Każdego zaczęłoby to wkurzać, jak jedna osoba z ekipy ciągle jest smutna i nie można z nią normalnie pogadać. Dlatego uciekałam na chwilę, by dać sobie i im chwilę wytchnienia. Wsiadłam do samolotu i odczułam jakąś dziwną ulgę. Od dwóch tygodni moje serce i płuca przyciskał okropny ból, ale teraz jakby zelżał, a wręcz zniknął. Ucieszyłam się szczerze, a kiedy weszłam na ziemie hawajskie to uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Wiedziałam, że zostanę tam na dłużej.
Hotel był piękny, ale najbardziej interesowała mnie plaża. Przebrałam się i nie biorąc zupełnie nic, wyszłam z hotelu i poszłam na plażę. Była inna niż ta w Huntington, zupełnie inna. Piękna i beztroska. Zaczęłam iść wzdłuż brzegu, a dredy powiewały na mocnym wietrze i obijały się o moje ciało. Tutaj nic nie było znajome i chyba to mi pomogło, bo nic nie mogło mi o nim przypominać. Chodziłam tak do późnej nocy, a kiedy wróciłam do hotelu po raz pierwszy odważyłam się zasnąć na czysto. 
Codziennie wieczorem od tej koszmarnej nocy, brałam dwie tabletki na zaśnięcie, bo po nich nie ma się snów. Wiedziałam, że to złe, ale chciałam mieć chociaż namiastkę snu. Za bardzo bolał mnie czas odwyku, kiedy potrafiłam nie spać przez tydzień i mieć halucynacje z braku snu.
Tym razem marzenia senne zalały mnie ze zdwojoną mocą. Jednak nie były złe ani smutne. Śnił mi się babski wieczór. Ten, w trakcie którego wparował Syn i nadepnął Avis na włosy, a potem przepraszał z pół godziny. Obudziłam się po południu, tak szczęśliwa jak od dawna nie byłam. Po śniadaniu od razu pognałam na plażę. Nie obchodziło mnie nic innego, bo szum morza na nieznanej plaży przyprawiał mnie o dreszcze przyjemności, której nie zaznałam od zbyt dawna. 
Tak minął mi tydzień. Codziennie, kiedy tylko się obudziłam i zjadłam śniadanie, chodziłam na plażę z książką i tam spędzałam resztę dnia. Noce były przyjemnie niebolesne, nawet kiedy coś mi się śniło. Nie potrzebowałam prochów, by usnąć i nie bałam się snu. Przedłużyłam wyjazd o kolejny tydzień. Wiedziałam, że jak wrócę, od razu wpadnę na chłopaków, a nie chciałam tego. Przemyślałam wiele rzeczy i stwierdziłam, że jak przez miesiąc po powrocie Jimmy nie zmieni zdania - wyjeżdżam do Europy. Byłam pewna, że właśnie wyjazd przyniesie mi ulgę, mimo tego że zostawiłabym przyjaciół. Trudno, byłam egoistką. 

niedziela, 16 lutego 2014

52. silly french

no hej, bolusie ;) przybywam z kolejnym postem. smuuty dziś. może Wam się spodoba. zostawcie jakieś komentarze, czoo? prooszę. 

płakałam, gdy to pisałam. wszystko przez muzykę. nawet pamiętam, co leciało. Hey, Coldplay i najważniejsze - Scorpions. umarłam przy tym, serio. 


the song


*

Moje życie wisi na włosku. Właśnie takie zdanie mam o tym, co się dzieje. Rev zadzwonił do mnie tylko po to, by powiedzieć, że musimy dać sobie trochę czasu, a ja poprosiłam Matta i Jasona, by zrobili moją robotę. Można powiedzieć, że zwolniłam się z pozycji technicznej Reva. I z roli jego dziewczyny też. Wszystko dzieje się zupełnie nie tak, jak sobie zaplanowałam i nie mogę zrozumieć, dlaczego.
Udało mi się wstać z podłogi i powlokłam się do drzwi, by zobaczyć, kto się dobija. 
- Wreszcie. - na progu stał Gates i wpatrywał się we mnie ze zmarszczonym czołem. Nie zapytał się, czy może wejść, tylko po prostu wparował mi do domu i zaczął robić sobie kawę.
- Cześć, Brian.. - mruknęłam. - Kiedy jedziecie? - usiadłam przy wysepce i przyglądałam się mu.
- Jutro. - odpowiedział. - Powiedz mi jedną rzecz. - odwrócił się gwałtownie i oparł rękoma o blat. - Dlaczego ty nie walczysz? - spojrzał na mnie twardo.
Spuściłam wzrok, próbując ukryć ból, który przeszedł moją klatkę piersiową. Syn olał kawę i usiadł obok mnie, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała.
- Ja wiem, że ci chodzi o przyjaciela.. ale ja nie potrafię zrobić czegoś, czego on nie chce. - przełknęłam ślinę, by się nie rozpłakać.
- Chuj mnie obchodzi, co on chce! - wybuchnął. - Robi największą głupotę w swoim życiu! Nie pozwól mu na to!
- Nie potrafię.. - powtórzyłam. - Nie jestem taka silna, jak można było uważać. - wzruszyłam ramionami.
- Co za palant.. - Brian jęknął i oparł głowę na dłoni. - Nie wiedziałem, że tak łatwo nim manipulować, a przecież znam go od cholernych dwudziestu lat. Jak on może to sobie robić.. jak może to robić tobie?! Wiedząc przez co przeszłaś, on sobie tak po prostu mówi 'trochę czasu'. Ja pierdolę, to ma być facet?! - wkurzał się. - Niedojrzała cipa. - nazwał go, zaciskając dłonie w pięści.
- Nic nie zrobisz.. - po raz kolejny bezsilnie wzruszyłam ramionami. 
- Ari, obiecaj mi tylko jedno, zgoda? - przekręcił się na krześle i wziął moje ręce w dłonie. - Cokolwiek się stanie, nie wracaj do prochów. Błagam cię. - popatrzył mi w oczy z autentycznym błaganiem.
- Obiecuję. - pokiwałam głową. - Wiem, że nie mogę tego zrobić. Nie po tym, co dla mnie zrobiliście..
- Właśnie. - podjął gorliwie. - Doszłaś do sukcesu sama, z naszą małą pomocą. Nie daj się.
- Nie zrobię tego, przysięgam. - popatrzyłam na niego, by wiedział, że mówię prawdę.
Siedział u mnie jeszcze z pół godziny i znów ktoś zapukał do drzwi. Wstałam i wpuściłam do domu Shadowsa, Zacky'ego, Johnny'ego, Matta i Jasona.
- Co tu robicie? - zapytałam zdziwiona. - I gdzie jest.. Rev?
- Chyba siedzi w studiu. - Shads zrobił minę. - Ostatnio siedzi tam całe dnie.
- Siadajcie. - zaprowadziłam ich na kanapy. Porozsiadali się i wpatrzyli we mnie z oczekiwaniem.
- Odchodzisz od nas, czy to czasowo? - odważył się wreszcie zapytać Johnny.
- Chciałabym powiedzieć, że czasowo, ale nie mam pojęcia. Przepraszam.. - powiedziałam, wiedząc, że to im nie wystarczy. 
- Rozumiemy.. - Shadows pokiwał głową. - Poradzimy sobie teraz, ale jeśli sytuacja się nie zmieni do następnej trasy.. - zwiesił głos i popatrzył na mnie.
- Nie ma sprawy. - wystawiłam dłonie w geście bezradności. - Techniczni są wszędzie.
- Nie tacy. - mruknął Gates.
Rozmawialiśmy jeszcze przez jakąś godzinę, by wyjaśnić sobie wszystko lepiej. Chłopaki przyznali, że ta trasa jest zupełnie z tyłka wzięta, ale nie mają już wyjścia. Zacky pochwalił się, że między nim a Geną jest lepiej i nawet zaczął próbować dogadywać się z jej matką, która przystała na to dość pozytywnie. Przynajmniej jedna dobra wiadomość. Gena i tak nie wybiera się na trasę, ale przynajmniej wie na czym stoi. Zacky ją kocha i zrobiłby dla niej wszystko. 
Kiedy zostałam sama, postanowiłam wykorzystać dzień do końca i wybrałam się do Leo, po kolejną część rękawa. Tym razem zmieniłam projekt i zamiast kotwicy, która miała symbolizować nadzieję, wybrałam dość makabrycznie wyglądającą sowę. Jej wygląd dokładnie opisywał to, co czułam, więc nie wahałam się długo. Zasiadłam na fotelu i dałam się kłuć przez równe trzy godziny, mimo że Leo parę razy chciał przerwać i umówić się na następną sesję. Nie chciałam. Narastający ból ramienia koił ból w klatce piersiowej tak, że chciałam go czuć jak najdłużej. 
Wracałam do domu po nocy, koło jedenastej. Cieszyłam się, że nie muszę przechodzić koło jego domu. Jeszcze zobaczyłabym tam coś, co by mnie zniszczyło kompletnie. Chociaż i tak domyślam się, że ruda wpakowała mu się do łóżka. Na tę myśl zrobiło mi się słabo. Opadłam na chodnik i usiadłam na jego krawędzi, by złapać oddech. Naprawdę nie potrafiłam tego przeżyć.. Popatrzyłam na nadgarstek i wytatuowane tam słowo 'wiecznie'. Od dawna już nie widziałam tam tego słowa. Od dawna był tam 'REV' i parę literek więcej. W tej chwili błagałam, by nie kojarzył mi się z niczym jak tylko ze znaczeniem, które wymyśliłam sobie kiedyś. Nowy tatuaż szczypał mnie mocno, ale radziłam sobie z tym. Tłumił inny ból. W takich momentach byłam najsłabsza. Gdyby teraz ktoś do mnie podszedł i zaproponował prochy.. złamałabym się. Wzięłabym wszystko, co tylko by dali i najchętniej umarła powolną śmiercią, by przestać czuć. Zaczęłam drapać tatuaż 'wiecznie', mimo że nie sprawiało to, że znikał. Dawało mi jednak uczucie pewnego rodzaju ulgi. Kiedy pod moimi paznokciami pojawiła się krew z rozdrapanej skóry, przestałam i schowałam twarz między kolanami.
Usłyszałam kroki, ale nie podniosłam głowy, by sprawdzić kto to. Było mi wszystko jedno. Okradłby mnie, pobił, zabił, cokolwiek..
- Cześć. - usłyszałam nad sobą ten boleśnie znajomy głos i poderwałam głowę.
- Co ty tu robisz? - zapytałam, siląc się na zdawkowy ton.
- Wracam do domu. - odpowiedział i usiadł obok mnie w niebezpiecznie bliskiej odległości. - Pytanie brzmi: co ty tu robisz. - spojrzał na mnie, ale uciekłam wzrokiem. Nie chciałam spoglądać mu w oczy.
- Wracam do domu. - powtórzyłam jego słowa. 
- Hm.. - mruknął tylko i zapadła cisza. Przez długi czas siedział obok mnie, a ja nie byłam w stanie ani nic powiedzieć, ani podnieść się i odejść. Chciałam siedzieć obok niego, chciałam by dotykał ramieniem mojego ramienia. Chciałam, by coś powiedział, wyjaśnił.
- Wyjaśnij. - zażądałam słabym głosem i odgarnęłam włosy. Musiał widzieć moją rękę. Jeśli myślał, że dobrze to znoszę, teraz wiedział,  że jest zupełnie odwrotnie. 
- Nie mam pojęcia, co się stało. - pokręcił głową.
- Jedno słowo. Ona? - chciałam wiedzieć.
Długo był cicho. Dobrze wiedział, że cokolwiek by nie powiedział, ja i tak wiedziałam swoje, bo za dużo widziałam. Wreszcie odetchnął i odpowiedział.
- Tak.
Zabolało mnie to bardziej niż myślałam. Zacisnęłam dłonie w pięści i zamknęłam oczy. Dlaczego znów ja? Dlaczego ktoś, kto był i nadal jest dla mnie wszystkim robi mi coś takiego? Moja pierwsza, spełniona wielka miłość, która nakręcała mnie do życia i cieszenia się nim, właśnie powiedziała mi, że jednak to nie to. Zaczęłam po prostu płakać. Zagryzanie warg do krwi wcale nie pomogło i dławiłam się łzami jak małe dziecko. 
- Przepraszam.. - zdołał tylko powiedzieć. - Nie podołałem. U niej potrafię przewidzieć wszystko, co zrobi. Jest taka prosta, że każdy jej ruch jest po prostu widoczny z kilometra. Ty jesteś jak.. nie potrafię cię rozgryźć. Zawsze reagujesz inaczej niż się spodziewam, zawsze zaskakujesz i nie umiem się z tym pogodzić. Puszczałaś płazem to, za co inne kobiety urwały by głowę, a wściekałaś się o rzeczy zupełnie.. inne niż myślałem. 
- Więc tego chcesz? Pójścia na łatwiznę? - udało mi się wtrącić.
- Sam nie wiem. Nie mogę powiedzieć, że cię nie kocham.. ale nie mogę też powiedzieć, że nie czuję nic do niej. 
- Jimmy.. - głos mi się załamał, kiedy wypowiedziałam jego imię, ale postanowiłam trzymać się dzielnie. - Znałeś mnie od tylu lat, dobrze wiedziałeś jaka jestem. Wiem, że tak było. Dlaczego więc to zaczynałeś? Dlaczego sprawiłeś, że się w tobie zakochałam i uwierzyłam, że jednak mogę być szczęśliwa z kimś, kto mnie rozumie? 
- Myślałem, że dam radę. 
- Przecież było idealnie! Ja kochałam ciebie i twoje wygłupy, a ty mnie i moje dziwactwa! Co tam było nie tak?! - zacisnęłam palce na dredach, nie mogąc dłużej wytrzymać. 
- Nie wiem.. - westchnął i złapał moje dłonie. Chciałam je wyrwać, ale jego dotyk działał na mnie jak narkotyki. Nie mogłam. - Przepraszam, Ari. - pocałował najpierw jedną, a potem drugą moją dłoń. Potem popatrzył mi w oczy, wstał i odszedł. A ja zawyłam z bólu i przewróciłam się na twarz, błagając by nadjechał samochód, a kierowca mnie nie zauważył. 

piątek, 14 lutego 2014

51. doubts

tam ta da daaam! jestem pizdą, wiem<3 ale postanowiłam sobie wrócić. nie wiem na ile, więc nie wysyłajcie szwadronów śmierci jak znów zniknę. bardzo chcę zakończyć to opowiadanie, ale nie mogę zrobić tego całkiem z dupy, że jeb i wszyscy nie żyją. chcę to zakończyć z klasą, o ile to określenie jest odpowiednie do tych bredni, które tu wypisuję. 
dedyk dla pana M. huehue. 

the song

*

Zła, szykowałam się do trasy. Żadne czułe słówka, dotykanie, przytulanie ani nawet krzyki i obrażanie się Reva nie sprawiły, że zaczęłam patrzeć na ten wyjazd z uśmiechem. Miesiąc z tą rudą małpą? Zginę tam, szczególnie, że Val nie jedzie. W ogóle dziewczyny odmówiły chłopakom, gdy ci zaprosili je na trasę. Dla nich dobrze, a ja się będę żreć z tamtymi. Już się nie mogę doczekać po prostu. Może to, by Gena pojechała na tę trasę nie było dobrym pomysłem, bo Zacky by chodził struty, a ona cały czas byłaby zła albo by ryczała. Ale zostawianie jej na pastwę losu, gdy jej matka jest w słabym stanie też jest nie w porządku. Mam nadzieję, że jakoś to uporządkują między sobą, bo wszyscy już czują się niezręcznie.
Chłopaki chyba są na kolejnym spotkaniu z tamtym zespołem. Strasznie się, kurde, polubili albo tyle roboty mają. Niedawno ta ruda była u nas w domu. Rev ją zaprosił na herbatkę. Wkurwiłam się i stwierdziłam, że nawet nie będę starać się być dla niej miła. Poszłam na noc do Geny, żeby sobie z nią posiedzieć i trochę ją popocieszać. Mało się odzywamy do siebie teraz z Revem. On się wkurwia na mnie, ja na niego i tak sobie słodko żyjemy. Wyjeżdżamy za parę dni, więc wypadałoby się pogodzić, ale nikt nie kwapi się do zrobienia pierwszego kroku. On pewnie uważa, że ja sobie wymyślam, ale no jasna cholera! Ta ruda go dotyka, ślini się i nie tylko ja uważam, że ma się ku Jimmy'emu. To był kolejny powód do kłótni w naszej małej rodzince, a tym razem Gates najechał na Reva. Stwierdzenie, że są na siebie obrażeni to spore niedopowiedzenie. 
Tak więc, by podsumować: Zacky kłóci się z Geną, Gates z Revem, ja z Revem i nasz ostatni tydzień można porównać do jebanego huraganu Katrina. Tak się zastanawiam, chodząc na próby i widząc jego wzrok, który nie jest skierowany na mnie.. może on się odkochał? Albo może jestem dla niego zbyt nudna i monotonna? Nie wiem.. w każdym razie nie skaczę z radości z tego powodu i coraz częściej myślę o powrocie do swojego domu. Skoro on może mieć ją.. to po co ja? Mówią, że jeśli się kogoś kocha, to pozwala się tej osobie odejść. Czy doświadczając miłości po raz pierwszy, będę zmuszona do tego kroku? Czy to naprawdę nie mogłoby się jakoś lepiej potoczyć? Nie to, że narzekam, że jestem poszkodowana przez życie i już mi wystarczy, ale chciałabym mieć chociaż to.. to dla mnie ważne. On jest dla mnie ważny.. ale ja już dla niego chyba nie.
Westchnęłam głośno, kończąc pakować swoje rzeczy. Postanawiając, że po trasie wrócę do siebie, zadzwoniłam do Geny, by porozmawiać i dowiedzieć się, co z jej mamą. Dowiedziałam się, że jej matka zaczyna zdrowieć, a sama Gena była w lepszym humorze niż przez ostatni - nie oszukujmy się - miesiąc. Ucieszyłam się, naprawdę. Dawno nic nie sprawiło, że się uśmiechnęłam. To trochę smutne.
Było już późno i nie wiedziałam, czy czekać na Jimmy'ego czy nie. Wzięłam prysznic i położyłam się, ale nie mogłam zasnąć, po prostu musiałam czekać. Dopiero koło pierwszej w nocy usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu i po chwili w sypialni pojawił się Jimmy.
- Hej. - mruknął, ściągnął spodnie i koszulkę i walnął się na łóżko. - Jak dzień?
- Pakowałam się. - odpowiedziałam krótko. - A twój?
- Szalony.. - jęknął. - Nari cały czas się o coś czepiała.
- Nari? - zrobiłam minę. Kurwa, no nie dość, że się przyczepiła to jeszcze wymyśliła sobie podobne zdrobnienie do mojego. Nariedne pieprzona, jak księżniczka disneya. - Cały dzień pod jej dyktando, jak cudownie. 
- Już zaczynasz?
- Nie zaczynam, tylko jeszcze nie skończyłam. - wzruszyłam ramionami.
- Daruj sobie, nie chcę tego słuchać. Przyszedłem do domu odpocząć, a nie się kłócić.
- Dobrze. - zacisnęłam pięści, wstałam z łóżka i zaczęłam się ubierać.
- No i co robisz? Kładź się i śpij. - spojrzał na mnie z rozdrażnieniem w oczach.
- Położę się. W swoim łóżku. - zarzuciłam na ramię pasek torby i wyszłam z sypialni, a potem z domu. Nawet za mną nie wyszedł. Szłam do domu, zanosząc się płaczem. Płakałam pierwszy raz od trasy, również przez niego. Ja naprawdę nie wiem, co się stało i dlaczego nagle przestał się mną interesować. Co mam zrobić, by było jak wcześniej? Czy to już koniec i nic nie mogę zrobić? 
Weszłam do domu, rzuciłam torbę na podłogę i powlokłam się do łóżka, chociaż korciło mnie, by otworzyć barek. Nie chciałam jednak zapijać bólu, bo był świeży i wiedziałam, że nic to nie da. Opadłam na łóżko w ubraniach i zacisnęłam dłonie w pięści. Dał mi wszystko, by potem to zabrać.. czy ja naprawdę nie zasługuję na szczęście? Czy po prostu za długo było dobrze i musiało się spieprzyć, bym przejrzała na oczy?