niedziela, 6 kwietnia 2014

58. just a spoonful of Jimmy..

Mały chłopczyk z zachwytem w oczach jeździł palcami po pokrytym tatuażami przedramieniu mężczyzny. Ten patrzył na niego z niekłamaną dumą.
- Tatusiu, a czy ja tez mogę mieć taki rysunek? - zapytał mały. 
- Teraz nie, ale gdy tylko skończysz 16 lat, tata sam z tobą pójdzie do salonu, zgoda?
- Ja bym chciał taki niebieski jak tutaj masz. - poklepał lewe ramię ojca. - On jest taki super.
- Twojej mamie też się podobał. - mężczyzna uśmiechnął się ciepło na wspomnienie. 
- Dlatego zrobiła sobie podobny?
- Właśnie tak. I tatuś sam, własnoręcznie go narysował, więc może i tobie narysuję, co mały?
- Taaak! - dzieciak wykrzyknął wesoło.
W tym czasie do drzwi ich domu ktoś zadzwonił. Z pokoju wyszła kobieta o długich, czarnych włosach prawie do pasa i skierowała się na hol, by otworzyć drzwi.
- Gates! No wreszcie! - zawołała z uśmiechem, widząc przyjaciela. Mężczyzna poderwał się słysząc to i sam podszedł do drzwi. 
- Właśnie, no wreszcie. - powiedział oburzonym tonem, ale zaraz uściskał go i uśmiechnął się.
- Sammy! - mała dziewczynka wyrwała się z uścisku ojca i popędziła do chłopca, który został na kanapie. 
- Lily! - zauważył ją, zeskoczył z siedzenia przytulił ją. Rodzice patrzyli na to z uśmiechami.
- Jak tam wyjazd? - Ariana wpuściła Briana do domu. 
- A super. - wyszczerzył się i walnął Jimmy'ego w ramię. - Avis z małą wysiedziały się u mamusi, a potem na piknikach w lesie i nareszcie jesteśmy w domu. - usiedli przy barku w kuchni. - Dobrze, bo matka już do mnie wydzwaniała, że Papa nerwicy dostaje, ze nie może się z wnuczką bawić. - zaśmiał się i wywrócił oczami.
- Tak, coś o tym wiemy. - zawtórował mu Jimmy. - Porywał wtedy Sammy'ego i usprawiedliwiał się, że musi wydziadkować swoje. A kłócą się o to z moim ojcem jak głupki.
- Na szczęście akurat dzieci to u nas wystarczająco. - powiedziała Ari, stawiając przed nimi kawę.
- Dokładnie. - Brian potwierdził i spojrzał na kubki. - Kobieto, co ty mi tu stawiasz! Dobrze wiesz, czego bym się napił.
- To wieczorem. - uśmiechnęła się. - Val i Michelle robią wam imprezę powitalną. Avis już pewnie wie.
- Ale to z dziećmi.. - jęknął Jimmy, a Brian pokiwał głową.
- Też mam ochotę się złoić. - parsknęła śmiechem Ari.
- Wujku Jimmy, pograsz mi na pianinie? - mała Lily podeszła do Reva i popatrzyła na niego psimi oczkami. W tym samym czasie Sammy pociągnął Briana do małego studia domowego i wskazał gitarę, na której chce grać. Mężczyźni zajęli się dziećmi, a Ariana z lekkim uśmiechem opadła na kanapę i wybrała numer do Michelle, siostry Valary.
Parę lat temu Michelle przeżyła dość poważny wypadek samochodowy. Jej styl życia sprawił, że skłócona prawie z każdym, nie miała na kogo liczyć. Ale Val, tak jak reszta ekipy olała tę sytuację i przyjęła siostrę z otwartymi ramionami, mimo wszystkich wcześniejszych kłótni.
Michelle wyszła za starszego brata Johnny'ego i układało im się świetnie, chociaż nie mogli mieć dzieci. Tę sytuację nadrabiali goszcząc u siebie wszystkie dzieci przyjaciół, a nie było ich mało. Samo zostawienie razem bliźniacze Baker było ryzykowne, a co dopiero zajmowanie się szóstką niesfornych bachorków. Tylko Michelle udawało się zapanować nad nimi wszystkimi na raz, dlatego wszyscy z chęcią zostawiali u niej dzieci, a ona przyjmowała je najlepiej, jak umiała.
- I co, myślisz, że dałabyś radę im załatwić kolonię, czy coś w ten deser, żebyśmy mogli porządnie nie pamiętać tygodnia? - zapytała Ari, rechocząc jak wariatka. Michelle w podobnym humorze odpowiedziała, że zrobi co będzie mogła i jeszcze więcej, bo stęskniła się za imprezami w wykonaniu ekipy a7x. A zwłaszcza teraz, kiedy sama do niej należy i patrzy na to z zupełnie innej strony.
Po chwili Brian, ku niezadowoleniu dzieci oświadczył, że trzeba iść. Lily marudziła chwilę przy pianinie, ale wreszcie podeszła do taty.
- Czy Sammy może iść do nas? - zapytała.
- A może zapytaj cioci, hm? - Brian odpowiedział jej z uśmiechem.
- Ciooociu, czy Sammy może iść? - mała podbiegła do Ari i popatrzyła w jej oczy z błagalną minką, a zaraz potem podszedł jej syn i zrobił to samo.
- Jimmy, jak myślisz? - Ariana spojrzała na męża.
- Proszę bardzo. A ty się zgodzisz?
- Jasne,
Kiedy tylko dzieci usłyszały odpowiedź, rozległ się krzyk wdzięczności i ganiając się oboje wylecieli na dwór.
- Powodzenia z tymi potworami. - zarechotał Jimmy i klepnął nieszczęśliwego Briana w ramię.
- Na pocieszenie powiem, że Michelle załatwi dzieciom jakąś kolonię czy tam wycieczkę. - powiedziała Ari ze śmiechem, patrząc na zbolałą minę Briana, która po usłyszeniu informacji zmieniła się w szeroki uśmiech. Taki sam zagościł na twarzy Reva.
- Kupimy jej za to wódkę! - zaświeciły mu się oczy.
- Tak! - Brian już był ucieszony. - Zajmijcie się sobą. - poruszył brwiami i wyszedł. Zawołał biegające po trawie dzieciaki, chwycił je za ręce i poszli w stronę Hanerowego domu.
Wieczorem, w ciepłym świetle zachodzącego słońca, wszyscy doskonale się bawili, podobnie jak kiedyś w trasie. Podobnie, bo wcześniej nie towarzyszyła im gromadka dzieci, za którymi trzeba było latać i pilnować, by nie jadły trawy i tej podejrzanej 'gliny' z piaskownicy.
Shadows zabawiał całą szóstkę. Na kolanach zmieściły mu się Hannah i Sannie Baker oraz mały Owen, jego własny syn, który wtulał się w ciepły tors ojca. Obok siedzieli Sammy i Lily oraz starsza już Alice, córka Johnny'ego i Missy.
- Michelle, powiedz, że załatwiłaś. - Brian posłał jej błagalne spojrzenie. Przez chwilę nic nie mówiła, ale potem uśmiechnęła się.
- Za tydzień cała szóstka wyjeżdża do Disneylandu. - poruszyła brwiami wymownie, a resztę zatkało. - Oczywiście wiem, że nie puścicie ich samych z jakimś kolesiem, czy coś. - zaśmiała się. - Brian, twój ojciec i nasi rodzice zgodzili się ich tam pilnować. - skończyła, zadowolona z siebie.
- Jesteś genialna! - wybuchła po dłuższej chwili Gena, a Rev jej zawtórował. Kiedy wszyscy przyswoili tę wiadomość, a Michelle obiecano ponad cztery litry wódki, dzieciaki zaczęły przysypiać. Matt uśmiechnął się i zaniósł swojego śpiącego synka do domu. Po chwili Gena i Zacky zgarnęli jeszcze bawiące się bliźniaczki, a Alice poprosiła rodziców, by też wracali. Hanerowie i Sullivanowie po pożegnaniu się ze wszystkimi, ruszyli w jedną stronę.
Sammy i Lily mieli jeszcze energię, więc szli przed rodzicami.
- Niezły widoczek. - skomentował Rev, patrząc z uśmiechem na dzieci.
- Już rośnie w nim opiekun. - Brian pokiwał głową i objął mocniej Avis idącą obok niego.
- A skąd wiesz, że opiekun? Może to już początki miłości? - jego żona parsknęła śmiechem, a Brian zrobił oburzoną minę.
- Chociaż w sumie.. - zastanowił się. - Lepiej wariat Sullivan, niż jakiś pizduś z Huntington. - przyznał.
- Oj, już ty z tymi wariatami nie przesadzaj. - powiedziała Ariana. - Ale będziesz miał ubaw z pilnowaniem córeczki.
- Sammy zrobi to za mnie. - wycwanił się. - Ale oczywiście, będę doglądał! - zawołał po chwili, bo wszyscy na niego spojrzeli. - W ogóle to mam pomysł. Co wy na to, by Sam spał dziś u nas? - chciał się zrehabilitować.
Rev i Ariana spojrzeli na siebie i jednocześnie na ich twarzach zakwitły porozumiewawcze uśmiechy.
- Sam, Lily.. - Ari pochyliła się nad dziećmi, kiedy byli już pod domem Hanerów. - Chcecie dziś nocować razem u cioci Avis i wujka Briana?
- TAAK! - pomimo całego dnia zabawy, dzieci zaczęły skakać ze szczęścia.
- No to miłej nocy Hanerki! - Rev rozrechotał się, pocałował Sama w czoło, poczekał aż Ari się z nim pożegna i zgarnął ją w swoje ramiona. - Na razie, głupki! - pociągnął żonę w stronę domu.
- Miłe z jego strony. - Ari uśmiechnęła się, kiedy wchodzili do domu.
- Po prostu rozumie potrzeby małżeństwa z dzieckiem. - zachichotał i zaczął rozpinać jej bluzę.
- A może najpierw gorąca kąpiel, a nie tak od razu, co?
- Ty to umiesz ostudzić emocje.. - Jimmy powlókł się smętnie za żoną do łazienki, ale kiedy zobaczył ją w samej bieliźnie, pochylającą się nad wanną, zaraz się rozchmurzył. Przesunął dłońmi po jej ciele i przytulił ją do siebie mocno. Ariana uśmiechnęła się i pocałowała go czule. Zapomniała już o wszystkim, co stało się dziewięć lat temu. Nie pamiętała agonii, w jaką wpędził ją Jimmy swoim odejściem. Jednak on pamiętał. Za każdym razem, kiedy ją dotykał i patrzył w jej oczy przeklinał siebie za to, że był w stanie zrobić to jedynej kobiecie, którą kochał. Od dziewięciu lat w najmniejszym nawet geście starał się jej to wynagradzać.
A skoro zgodziła się za niego wyjść, a potem zostać matką jego dziecka, to chyba mu się udało.

                                                                THE END



ok, no to teraz przydałoby się podziękować.. więc dziękuję. wszystkim, którzy czytali, wyrażali swoje opinie i w ogóle byli jakkolwiek zainteresowani. 
dzięki i do przeczytania ;)

piątek, 4 kwietnia 2014

57. it used to be

joooł, ppl ;) tak się zebrałam i napisałam cuś w autobusie. wiecie jak te głupki patrzą w ekran? masakra :D no dobra, nie będę pieprzyć, ale mam dziś jakiś dobry humor, mimo że 9 rano ;) 
następny będzie epilog i kuniec historii. keep calm <3

*


Od pamiętnego dnia minęły trzy tygodnie. Mogłabym ten czas nazwać najpiękniejszym w swoim życiu, gdyby nie te wątpliwości. Miałam je przez cały czas i byłam o to na siebie zła, ale właściwie.. kto by ich nie miał?
Jimmy to widział. Widział moje wycofanie i to, że nie traktowałam go ani zbyt czule, ani nie chciałam by był blisko. Nie potrafiłam mu znów zaufać, mimo że nawet próbowałam się do tego zmuszać. Nie dało się, po prostu nie.
Dlatego postanowiliśmy wyjechać. Daleko. Jak najdalej, by być tylko we dwoje i radzić sobie z uczuciami i potrzebami, które nas nurtowały. Nie chciałam być sama, ale też nie czułam się dobrze w jego towarzystwie. Starał się jak mógł, ale ja nie potrafiłam tego docenić. 
- To który szczyt jutro zdobywamy? - zapytał Jimmy, leżąc obok mnie.
- Ten tysięcznik. - zdecydowałam. - Zbieraliśmy się na niego trzy dni.
- Chyba wyrosły mi nowe mięśnie.. - jęknął, zakrywając głowę kołdrą.
- Wiesz, że nie musisz się zgadzać ze mną we wszystkim. - wykorzystałam chwilę, że mnie nie widzi.
- Ale chcę. To nie jest metoda 'nawaliłem, więc robię wszystko, co ona chce' - powiedział poważnie. - Po prostu mi to pasuje. Chcę z tobą spędzać czas, pokonywać trudności i zdobywać szczyty, w każdym tego słowa znaczeniu.
- No dobrze.. - nie miałam nic do dodania. Jimmy uśmiechnął się do mnie, a widząc, że nie odwzajemniłam uśmiechu, wywrócił oczami i przyciągnął mnie do siebie, by się przytulić. Zasnął dość szybko, wykończony dniem, ale ja jeszcze myślałam. Podobało mi się to, że nie zachowywał się jak żałujący za grzechy śmiertelnik, tylko pewnie sięgał po to, co mu się należało. To ja nie potrafiłam mu tego dać, więc sam sobie brał, wręcz każąc mi zapomnieć o tym, co było.
Następnego dnia zerwaliśmy się rano i po obfitym śniadaniu wyruszyliśmy w drogę. Nie rozmawialiśmy dużo, ale mieliśmy trochę śmiechu jak się rypnęłam na ziemię i starłam kolano do krwi.
- Sierotka ruska..- Rev zaśmiał się głośno i posadził mnie na kamieniu. Spojrzał na mnie z uśmiechem, a mi zachciało się śmiać, więc wybuchłam głośnym śmiechem.
- Zaraz się uduszę.. - wyłam ze śmiechu, a Jimmy ze mną, sami nie wiedzieliśmy dokładnie z czego.
- Okej, spokój. - odetchnął i jeszcze chichocząc pod nosem, oczyścił mi kolano i pomógł wstać.
- Się posikam.. - znów zgięło mnie ze śmiechu. 
- Lepiej nie, bo będziesz musiała iść bez spodni i majtek. - poruszył brwiami. - Co by mnie ucieszyło, nie powiem. - wyszczerzył się.
- Tego jestem pewna.. - wymamrotałam i otarłam łzy śmiechu. Spojrzeliśmy na siebie jeszcze raz i wyruszyliśmy w dalszą drogę. W tym spojrzeniu wiele było z dawnej Ari i z dawnego Jimmy'ego, co nie wiedzieć czemu, bardzo mnie ucieszyło. Te wspólne wspinaczki pozwoliły mi spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy. Wcześniej byłam z nim i nie myślałam ani o przyszłości, ani trochę. Żyłam tym, co było, chwilą. Podczas mojego wyjazdu miałam czas, by to przemyśleć, a ten tydzień, który powoli mija nam w górach potwierdził wszystko, do czego doszłam wtedy. Jeśli Jimmy oświadczyłby mi się dwa miesiące temu - odmówiłabym, tego byłam pewna. Ale jeśli oświadczyłby się teraz, mimo tego że mu jeszcze nie ufam, zgodziłabym się. Tak czuję. 
- Jesteśmy.. nareszcie. - jęknął Jimmy, wchodząc za mną na szczyt i zamiast podziwiać widoki, usiadł na tyłku, a potem położył się na ziemi. - Więcej nie zdzierżę.
- Jeszcze musimy zejść. - przypomniałam mu.
- Nie dobijaj..
- Jak chcesz. - wzruszyłam ramionami i odwróciłam się, patrząc na linię horyzontu.
- O nie! Koniec tego. - usłyszałam i poczułam jak łapie mnie wpół i odwraca do siebie. - Wiem, że mi nie ufasz. - popatrzył na mnie, mrużąc oczy. - Wiem i cholernie mnie to boli, ale nie narzekam, bo wiem dlaczego tak jest. Ale może zacznie ci choć trochę zależeć, by spróbować odzyskać to zaufanie, co?
- Zależy mi. - mruknęłam, odwracając wzrok.
- Gówno, a nie ci zależy. 
- Naprawdę..
- Nie kłam mi w żywe oczy. Nie potrafisz, prawda?
- Nie. - przyznałam, przełykając gulę w gardle. - Chcę, ale mi nie wychodzi.. starałam się, uwierz mi. Nie będzie tak, jak wtedy, ale mogłoby być coś nowego.. tylko nie wiem, jak to zrobić.
- Popatrz na mnie. Prosto w oczy. - dla pewności złapał mój podbródek. - Chcę tego. Chcę wieczności z tobą. Nie życia, to za mało. Wiesz, że gdybyś mnie nie przyjęła z powrotem.. nie było by mnie tu już. 
- Jimmy..
- Nie Jimmy, tylko tak. Podtrzymujesz mnie przy życiu, pozwalasz widzieć wszystko w jaśniejszych kolorach. Kiedy mam ciebie, wiem, że mam do kogo wrócić. Do kogoś, kto mnie rozumie i zawsze będzie miał czas, by ze mną być. Ariana, mówię z serca. Chcę byś była moją narzeczoną, żoną, matką moich dzieci, moją wiecznością. I to nie jest ani trochę na wyrost, bo długo się zbierałem, by ci to powiedzieć. 
Zacisnęłam zęby, nie wiedząc kompletnie, co powiedzieć. Jego słowa czasami mnie przerażały, a czasami doprowadzały do łez, nie tylko tych ze smutku. Już wiem, dlaczego to on koryguje teksty Shadowsa. Po prostu czuje je w sercu, to jest jego fikcja.
- Wierzę ci. - popatrzyłam mu w oczy i uśmiechnęłam się lekko. Napięcie, które towarzyszyło mi od ponad trzech miesięcy odpuściło. Nie pozostał po nim nawet ślad. - Jimmy, nie wiem jak to zrobiłeś..ale to przeszło.. - przytuliłam go mocno, chcąc podziękować, bo to niezaprzeczalnie jego zasługa.
- Tak szybko? - zdziwił się, ale też mnie objął.
- Trwało prawie miesiąc, więc czy ja wiem czy tak szybko.. - zaśmiałam się, czując tę lekkość na sercu.
- Nieważne, mała.. przeszło ci. Kochasz mnie, prawda? - zajrzał mi w oczy.
- Nadal boisz się odpowiedzi?
- Teraz tak.. - przełknął ślinę w oczekiwaniu.
- Tak, Sullivan, kocham cię.